Maciek Barden to człowiek orkiestra – dosłownie i w przenośni. Tworzy muzykę i wiersze, pisze książki, dokumentuje życie miasta i gminy, a za sobą ma również prowadzenie kabaretu. Jak sam mówi, swoje zainteresowania mógłby rozdzielić na wiele osób. Zapraszamy do rozmowy z jedną z najbarwniejszych postaci Ziemi Sulęcińskiej.

Panie Macieju, mówi się otwarcie, że jest pan żywą kroniką życia muzycznego w Sulęcinie. Kiedy rozpoczęła się pana przygoda z muzyką?

Maciek BARDEN: Dziękuję za zaproszenie i spotkanie. Może będzie Pan zaskoczony, ale pierwszy raz w swoim życiu udzielam wywiadu do prasy. Nigdy nie pędziłem za sensacjami, a nawet wzmiankami na mój temat. Unikałem radia, telewizji i prasy. Nie czuję się osobą medialną. Uważam, że każdy może zaprezentować siebie w środowisku na skalę własnych możliwości, umiejętności i predyspozycji. Wiele lat wstecz modne było hasło: „jeśli potrafisz, pchaj się na afisz”. Nigdy przedstawionego aforyzmu, ani sloganu nie popierałem. Posiadam własne wyrobione zasady, których nie mam ochoty przekraczać, abym mógł zaistnieć. W 2019 roku ukazała się moja pierwsza książka „Sentymentalna podróż”, której jestem autorem i wydawcą. Opisałem w niej kilka kwestii związanych z mediami, bez których można żyć normalnie. Książka nie jest biografią, jedynie historią mojego amatorskiego życia artystycznego, z którym zetknąłem się w wieku sześciu lat. Zaznaczam amatorskiego, ponieważ nigdy w stosunku do siebie nie użyłbym innego synonimu. Moja przygodna z muzyką trwa od ponad sześćdziesięciu lat i nigdy nie uległa zmianom, ani przeobrażeniom. W młodości szukałem siebie na kilku artystycznych płaszczyznach. Pierwszy występ w mieście Wyszogrodzie niedaleko Płocka zadecydował, że uległem muzyce i pozostałem jej wierny do dzisiaj. Jest jedyną partnerką, która mnie nigdy nie zdradziła i w stosunku do siebie zawsze byliśmy życzliwi, lojalni i kompromisowi.

Z zespołem MAW 1974 roku. Za perkusją Maciek Barden

Czy jest prawdą, że skomponował pan ponad 200 piosenek, z których część ukazała się na trzech płytach?

Pierwszą piosenkę napisałem w wieku piętnastu lat, gdy byłem uczniem liceum. Poświęciłem ją swojej sympatii. Moje zachowanie było uczciwe i przepełnione platoniczną miłością. Wierzyłem w siebie, swoje predyspozycje i możliwości. Później powstawały kolejne, do których pisałem teksty i muzykę. Z wiekiem wiele tekstów do ówczesnych piosenek poszło w zapomnienie. Może straciły na wartości, formie i znaczeniu? Dzisiaj żałuję, że nie zachowałem wszystkich w swoim archiwum. Wierzę, że wróciłbym do nich, ponieważ nie ma nic piękniejszego niż przeszłość, która miała wpływ na moją twórczość. Nigdy dokładnie nie liczyłem, ile skomponowałem piosenek. Niektóre powstawały na kolanie w trakcie dancingów, które razem z kolegami zespołu MAW prezentowaliśmy w kawiarni ówczesnego Powiatowego Domu Kultury i na różnych naszych imprezach. Czasami potrzebna była chwila, która wymuszała na mnie napisanie tekstu. Muzyka wpadała spontanicznie, łączyłem ją z tekstem i przechodziliśmy do grania. Uważam, że napisałem troszkę więcej niż dwieście piosenek. Nigdy ich nie katalogowałem. Na moich trzech płytach znajdują się czterdzieści dwie piosenki, z których trzydzieści dziewięć są mojego autorstwa. Nigdy nie ukazała się moja czwarta płyta, do której napisałem kolejnych czternaście piosenek. Kilkanaście piosenek przechowuję w przysłowiowej szufladzie. Powstają również nowe i myślę, że przyjdzie odpowiednia pora, abym mógł część z nich zaprezentować.

Jak wygląda proces nagrywania płyt i teledysków? Lubi pan tę formę, czy jednak bardziej ceni sobie grę na żywo i kontakt z publicznością?

Na temat nagrań, płyt i teledysków wypowiedziałem się na kilkunastu stronach w swojej książce „Sentymentalna podróż”. Nie ukrywam, że od 1997 roku do chwili obecnej, bagatela 25 lat, zawsze jestem przygotowany, abym mógł wystąpić na estradzie w roli solisty. Nie zmarnowałem czasu, w którym prezentowałem własne piosenki. Pomogły mi w tym podkłady, które wspólnie z kolegą Waldkiem Handzlewiczem nagrywaliśmy przez kilka lat w HV Studio. Setki godzin spędzonych w studio przynosiło efekty. W 1996 roku ukazała się moja pierwsza kaseta magnetofonowa z trzynastoma piosenkami. W 1999 roku nagraliśmy pierwszą płytę CD. Później powstały dwie kolejne. Kiedyś Waldek zaproponował nagranie z moim udziałem kilku teledysków. W ten sposób powstały piosenki i teledyski o Sulęcinie „Miasto nasze”, o naszym liceum „Wszystko było pierwszy raz”, o sulęcińskiej kolei żelaznej „Gdzieś na trasie” i kilka innych do mojej muzyki i tekstów. Jeżeli chodzi o formę prezentowania swojego dorobku artystycznego uważam, że najlepszą jest ta na żywo z zespołem muzycznym i bezpośredni kontakt z publicznością. Przez wiele lat grałem z zespołem. Z różnych względów zespół zrezygnował z działalności i wtedy zacząłem prezentować siebie na estradzie w roli solisty. Gdy stoję sam na scenie, podkłady nie podkreślają ogólnego wyglądu artystycznego tak bardzo, gdy na estradzie jest kilku innych muzyków. Mimo wszystko jestem zadowolony, że nie dałem się zwariować i nigdy nie zszedłem z estrady i nie przestałem występować. Pomogły mi w tym nagrania podkładów, ale już bez zespołu.

Ile zagrał pan jak dotąd koncertów?

Zapewne pana zaskoczę. Nie wiem. Nigdy nie liczyłem. Moja działalność nie opierała się jedynie na koncertach i recitalach. Wiele razy z całym zespołem i indywidualnie w roli solisty śpiewałem na urodzinach, imieninach, a nawet na weselach i różnych uroczystościach rodzinnych. Przypuszczam, że było ich setki, a może nawet tysiące. Statystyka nie jest moją najlepszą domeną, którą mógłbym przedkładać nad muzykę. Niech bawią się nią analitycy. W 2020 roku wróciłem do wspólnego grania z zespołem MAW. Wiek nie odgrywa roli. Liczą się chęci, zapał i wartości, które z nami przetrwały. Są muzycy starsi od nas i nadal występują.

Nagrana w 2000 roku piosenka „Miasto nasze” jest uważana za nieformalny hymn Sulęcina. Można więc powiedzieć, że na stałe wpisał się Pan w historię miasta…

Przyjechałem do Sulęcina na kilka miesięcy. Zostałem ponad pięćdziesiąt lat. Gdy zdałem do liceum, powoli i z dystansem do siebie wtopiłem się w nowe środowisko. Nie było mi lekko, a zarazem nie potrafiłem stać z boku. W liceum zostałem przyjęty do zespołu muzycznego. Spełniłem swoje kolejne marzenie, abym oprócz wokalu mógł zaprezentować swoje umiejętności na perkusji. Gram na niej do dzisiaj. Takie posunięcie chyba, o czymś świadczy. Piosenka o Sulęcinie? Na początku szukałem, czy kiedykolwiek i ktokolwiek poświęcił miastu chociaż jedną melodię lub piosenkę. Nie znalazłem, dlatego napisałem tekst i muzykę do piosenki „Miasto nasze”. Później z udziałem Waldka powstał teledysk. Przez wiele lat prezentowałem piosenkę w trakcie dni miasta, jak również z innych okazji. Z czasem wyszła z mojego estradowego repertuaru, ale nie została zapomniana. Kilka lat temu w przedszkolu uczyłem sześciolatków jej tekstu i muzyki. Razem ze mną dzieci miały zaśpiewać tylko refren. Po dwóch próbach bez czytania tekstu nauczyły się jej na pamięć. W 2021 roku z okazji 777-lecia otrzymania przez Sulęcin prawa miejskiego ponownie ją zaśpiewałem. Od swojej premiery piosenka ma ponad dwadzieścia lat i nadal uważam ją za jedną z najlepszych, którą udało mi się skomponować. Troszkę jest mi żal, że poza mną nikt więcej nie postarał się, aby powstała kolejna.

Oprócz tworzenia własnej muzyki jest pan również autorem tekstów. Proszę opowiedzieć o współpracy z chórem „Biały Orzeł”.

Współpracę z chórem zaliczam do całkiem nowej działalności. Nigdy nie przypuszczałem, że chłopak z Wrocławia będzie potrafił cokolwiek stworzyć i wnieść do jego repertuaru. Przyglądałem się chórowi i zauważyłem, że w jego muzycznym menu znajdują się głownie piosenki z kresów, które były wyciągane z różnych historycznych śpiewników. Pewnego dnia napisałem tekst i muzykę do piosenki, która otrzymała tytuł „Orzeł Biały”. Miała symbolizować chór „Biały Orzeł”, a jednocześnie stanowić jego hymn. Przedstawiłem piosenkę Panu Zbyszkowi Chomickiemu, który prowadził chór i piosenka znalazła się w repertuarze. W kolejnych latach komponowałem kolejne pieśni głównie z myślą o konkursie piosenki kresowej „Kresowaniana”. W ten sposób napisałem dwanaście pieśni, które przez kilka lat wygrywały „Kresowianę” w kategorii chórów. Za każdym razem chór prezentował jedną piosenkę kresową ze śpiewnika i jedną mojego autorstwa, która nawiązywała do kresów wschodnich. Nawet jury konkursu wprawiłem w zdumienie, skąd chór co roku posiada nową piosenkę, która nigdzie nie ma swojego odzwierciedlenia w śpiewnikach. Przeżyłem kolejną przygodę. Tym razem z pieśniami kresowymi, które doczekały się własnej płyty CD nagraną w Studio Piosenki Sulęcińskiego Ośrodka Kultury. Na kresach nigdy nie byłem, jednak poradziłem sobie z tekstami i linią melodyczną.

Zajmuje się pan również pisaniem wierszy. Czy to trudniejszy proces?

Odpowiem pytaniem na pytanie. Czy uwierzy pan, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem? Jeżeli mam wenę siadam i piszę. Czasami teksty piosenek, a czasami wiersze. Większość moich tekstów powstała na bazie wierszy, do których w zależności od muzyki nanoszę poprawki, aby ze sobą współbrzmiały. Jednak mam wiersze, do których nigdy nie napiszę muzyki, ponieważ uważam, że są bardzo osobiste i muzyka mogłaby je skrzywdzić. W takich sytuacjach mam dystans do siebie. Nie mam prawa przesadzać, wyolbrzymiać i przejaskrawiać wiersza muzyką, aby była na pierwszym planie, a przede wszystkim nie mam ochoty stracić zaufania do siebie. Ze spokojem mogę powiedzieć, że nie mam problemu z napisaniem jakiegokolwiek tekstu do piosenki, jak również wiesza. Spod mojego pióra wyszło setki wierszy. Niektóre z nich znalazły swoje miejsce w tomikach wierszy wydanych przez Polish American Poets Academy im. Jana Pawła II w New Jersey w Stanach Zjednoczonych, ale nie mają nic wspólnego z religią i kościołem. Wśród wielu autorów z kilkunastu państw świata trzykrotnie otrzymałem wyróżnienie. W Sulęcinie nikogo nie interesowały moje wiersze.

Podobno w latach siedemdziesiątych prowadził pan kabaret. Jak wyglądała jego historia?

Miło, że są osoby, które wspominają kabaret „Rura” prowadzony w latach siedemdziesiątych XX wieku z kolegą Władkiem Kogutem przy Sulęcińskim Domu Kultury. Zawsze miałem poczucie humoru, dlatego zacząłem w liceum ogólnokształcącym, a następnie, gdy pracowałem w SDK-u. Zainspirowała mnie mama, która była działaczem kultury, a następnie kabaret „Dudek”, którego od zawsze jestem fanem. Przepisywałem, uczyłem się gestów, tekstów na pamięć i wychodziłem na estradę. Później wciągnąłem do zabawy Władka, który doskonale radził sobie z tekstami i mimiką. Wspaniale wczuwał się w swoją rolę na scenie. Przez kilka lat szło nam bardzo dobrze. Zakończyliśmy przygodę z kabaretem, gdy przestała układać się współpraca z ówczesną dyrekcją domu kultury. Nie lubię, jeżeli ktoś narzuca własną wizję w chwili, gdy mam swój scenariusz i jestem wykonawcą. Na początku lat osiemdziesiątych zamknąłem rozdział, w którym kabaret miał szansę powodzenia. Wspominam ten okres bardzo miło, ale rzadko do niego wracam. Na ponowne wznowienie działalności kabaretowej nie miałem ochoty. Mimo wszystko do dzisiaj pamiętam większość skeczów, które czasami w różnym gronie prezentuję.

Kolekcjonuje pan wizytówki i tematyczne wycinki prasowe, współpracował pan też z „Gazetą Sulęcińską”. Można chyba śmiało powiedzieć, że jest pan lokalnym patriotą pełnym sercem?

Na ten temat dowie się pan więcej z mojej drugiej książki, którą niedawno napisałem, skończyłem i wydam. Mógłbym wymienić wiele tematów, które mnie interesowały i interesują. Wszystko przychodzi w odpowiednim wieku. Przede wszystkim nie interesują mnie telefony komórkowe i szał na ich punkcie. Są ogromną stratą czasu i robią z ludzi idiotów. Przepraszam, jednak na tę chwilę nie znam innego określenia. Ślęczeć nad telefonem kilkanaście godzin tylko dlatego, że inni „spowiadają się”, z kim wzięli ślub, kto im się urodził, co budują, gdzie wyjeżdżają, jakie mają auta, kto komu dowalił i kto z kim śpi, jest marnej jakości kabaretową scenką. Od dziecka miałem własne zainteresowania. Przede wszystkim interesowałem się muzyką i tej pasji pozostałem wierny. Przez wiele lat kleiłem z papieru modele statków, samolotów i samochodów z czasopisma „Mały Modelarz”. Zbierałem zdjęcia i plakaty znanych aktorów, zespołów muzycznych i piosenkarzy. Projektowałem i kleiłem własne modele aut z papieru. Kolekcjonowałem monety i wizytówki. Przez wiele lat zbierałem wycinki prasowe o Sulęcinie i powiecie sulęcińskim. Dzisiaj jest ich w moim archiwum ponad szesnaście tysięcy. Współpracowałem z „Gazetą Zielonogórską” (później „Gazetą Lubuską”). Pisałem do naszych periodyków artykuły nie tylko o Ziemi Sulęcińskiej. Mało? Jeżeli do tego dołożę setki wierszy, naukę gry na gitarze i perkusji, wokal, teksty piosenek, koncerty, recitale, muzyczne prezentacje w dziesiątkach miejscowości na terenie kraju i zamiłowanie do fotografii, moje zainteresowania mógłbym rozdzielić na wiele osób. Na tym polega poznanie siebie, w czym czuję się dobrze i co mnie interesuje.

Wspomniał pan o dwóch książkach, których jest autorem. Czy mógłby pan przybliżyć nam temat?

Pierwsza książka była moim marzeniem. Potrzebowałem dziesięciu lat, abym do niej dojrzał. Na prawie czterystu stronach przedstawiłem swój dorobek, wiersze, zdjęcia, przygody i amatorskie życie artystyczne. Na jej napisanie potrzebowałem kolejnych czterech lat, aby mogła się ukazać. Nie żałuję, ani jednej minuty, które spędziłem nad pierwszą książką „Sentymentalna podróż”. Nie miałem ochoty, aby ukazała się w formie noweli. Przyjąłem zasadę mojej mamy, która mnie nauczyła, że jeżeli miałbym zrobić coś źle, to albo w ogóle się do tego nie zabiorę, albo jeśli jednak zrobię, to dobrze. Drugiej książce poświęciłem prawie trzy lata. Przepraszam, ale na dzisiaj nie zdradzę tytułu, jednak dodam, że poświęcona jest sulęcińskiej kulturze, którą obserwuję i uczestniczę w jej życiu. Są w niej również wspomnienia, miłosne przeżycia, moje wiersze i wiele fotografii. Jeżeli dopisze zdrowie drugą książkę wydam na początku przyszłego roku.

Co fascynuje pana w regionie sulęcińskim?

Nie ulegam żadnym fascynacjom. Interesują mnie zmiany, które przez minione lata zaszły w Sulęcinie. Nie ze wszystkimi się zgadzałem, jednak nie miałem wpływu na ich zatrzymanie i realizację. Nie jestem politykierem, ani politykiem. W mojej młodości podobne sytuacje nazywaliśmy wymianą zdań i poglądów. Akceptuję każdą zmianę, która przynosi korzyści i zadowolenie mieszkańcom, a nie władzy. Nie lubię malkontenctwa i wiecznego narzekania, które zwłaszcza dzisiaj sięga apogeum. Posiadamy dziwną naturę i tendencje wiecznego żebraka, który boi się pracy, ale życzyłby sobie, aby jego portfel pękał w szwach.

Jakie pana zdaniem są największe zalety Sulęcina i okolic?

Każda zaleta wiąże się z uznaniem. Sulęcin ma ich wiele, które nie zawsze idą w parze z czasem. Kiedyś jeden z moich znajomych z Polski zachwalał egzotyczny kraj, w którym spędził dwutygodniowy urlop. Achom i echom nie było końca. Prześcigał się w krajobrazach, historycznych budowlach, wspaniałym życiu, jakie mają zagranicą, o autach, jachtach i willach nie wspomnę. Gdy skończył, zapytałem, czy był w Bieszczadach lub zwiedził chociaż Mazury? Odpowiedział, że tam nie ma czego oglądać. Nie był, ale żył przeświadczeniem, że w tych miejscach nie ma nic do oglądania. W podobnym tonie pozostawię pana pytanie. Cudze chwalicie, swego nie znacie. Niech każdy powie szczerze. Jeżeli w Sulęcinie jest jemu źle i jest niezadowolony z miasta, dlaczego do niego wraca, a nie wyjedzie na stałe tam, gdzie będzie mu lepiej? Sobie nie mam nic do zarzucenia. Jestem z Sulęcinem od ponad pięćdziesięciu lat, chociaż przyjechałem na kilka miesięcy i mogłem wyjechać na przykład do mojego rodzinnego miasta Wrocławia.

Rozmawiał Filip Praski

MACIEK BARDEN

Urodził się we Wrocławiu 9 stycznia 1954 roku. Pierwszy raz zetknął się z estradą w wieku sześciu lat. Z Sulęcinem związany jest od 1969 roku. Uczeń i absolwent 16 Liceum Ogólnokształcącego im. Ludwika Waryńskiego w Sulęcinie. Obecnie I Liceum Ogólnokształcące imieniem Adama Mickiewicza. W latach 1969–1973 perkusista i wokalista szkolnego zespołu „Wendowie”. Muzyk, kompozytor, autor tekstów i aranżer. Założyciel zespołu „MAW” /1973/ i kabaretu „Rura”. Autor piosenki o Sulęcinie „Miasto nasze”, piosenki o liceum „Wszystko było pierwszy raz”, piosenki o sulęcińskiej kolei żelaznej „Gdzieś na trasie”, sulęcińskiej kolędy „Gdy północ nadchodzi” i piosenki o sulęcińskiej kulturze „Ludzie kultury”.
Wieloletni pracownik Powiatowego i Sulęcińskiego Domu Kultury. Współautor albumu „Alchemia przestrzeni, czyli jeden dzień patrzenia na Sulęcin” /2004/, „Sulęcin wczoraj i dziś” /2004/ i monografii „60 lat Liceum Ogólnokształcącego w Sulęcinie” /2005/. Autor i wydawca swojej pierwszej książki „Sentymentalna podróż” /2019/. Nagrał kilka teledysków i wydał trzy autorskie płyty do własnych tekstów i muzyki: „Barden Grey”, „Sansiri Don’t For Get Me” i „Poczekaj”.
Wieloletnia działalność kulturalna, muzyczna, rozrywkowa, kabaretowa, sceniczna i społeczna, przyczyniła się do przyznania w 1999 roku statuetki i dyplomu „Zasłużony Działacz Kultury Ziemi Sulęcińskiej” oraz w 2009 roku „Za Zasługi dla Powiatu Sulęcińskiego”. W 2004 roku otrzymał „Order Wielkiego Serca” przyznany przez Kapitułę Warsztatu Terapii Zajęciowej z Sulęcina. W 2005 roku uhonorowany medalem „Za Zasługi dla Ziemi Sulęcińskiej”. W 2015 roku otrzymał ryngraf i tytuł „Przyjaciela Szkoły” I Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza w Sulęcinie. W 2019 roku odznaczony medalem „Za Zasługi dla Województwa Lubuskiego” nadany uchwałą Sejmiku Województwa Lubuskiego w Zielonej Górze oraz w 2021 roku wyróżniony ryngrafem dowódcy 7 Batalionu Strzelców Konnych Wielkopolskich.
Autor tysięcy artykułów prasowych, nie tylko o życiu miasta i gminy, ale również Ziemi Sulęcińskiej. W wolnych chwilach amator muzyki, fotografii, poezji, literatury i skromny regionalista.