Gdybym miał szansę na jakąś dużą dotację, pierwsze co bym zrobił – odbudował ratusz w Torzymiu i starówkę. Swego czasu to była piękna miejscowość, a wokół niej dużo więcej zieleni, która dziś tak ochoczo jest wycinana – mówi nam Krzysztof KIESZEWICZ.

Torzymianin z krwi i kości, mimo że dziś z dala od rodzinnej miejscowości, dba o ślady jej historycznej wartości gromadząc i odnawiając stare fotografie miasta.

Mieszka pan w stolicy, ale miłość do Torzymia, zdaje się, pozostała?

Krzysztof KIESZEWICZ: Oczywiście! Moje całe dzieciństwo to Torzym. Dopiero od szkoły średniej zacząłem tułaczkę po Polsce, która wciąż trwa. Jednak Torzym uwielbiam. Gdyby nie sprawy zawodowe, z chęcią bym tam wrócił. Choć boli mnie serce, gdy przyjeżdżam. Także dlatego, że widzę, ile miejsc podupada. Czasami takich bardzo zwykłych, ale sentymentalnych. Na przykład jakaś stodoła, której nikt nie chciał remontować. Dlatego, gdy jestem w Torzymiu, często sam fotografuję miejsca czy budowle, które pewnie za chwilę znikną, bo zostaną rozebrane.

No i zbiera pan zdjęcia starego Torzymia.

Skończyłem Akademię Sztuk Pięknych, zajmuję się architekturą wnętrz, więc z racji wykształcenia, ale i zainteresowań jestem uczulony na uliczne piękno. By je odtworzyć, zacząłem szukać zdjęć starego Torzymia – przede wszystkim w Internecie. Staram się, by były w jak największej rozdzielczości, a do tego starannie je regeneruję. Bywa, że piksel po pikselu. Chcę, by po prostu jak najlepiej wyglądały. W dużej mierze mówimy tu o pocztówkach i to z dawnych lat. Gorzej z dostępnością zdjęć z lat 50. czy 60. Aparaty fotograficzne nie były wtedy w codziennym użyciu.

Od kiedy pańska rodzina jest związana z Torzymiem?

Od 1947 roku. Przyjechała tutaj oczywiście z transportem repatriantów ze wschodu. Mój ojciec miał wtedy zaledwie trzy lata. Dla tych ludzi, którzy musieli porzucić domy i przenosić się na Ziemie Odzyskane, to była ogromna trauma. Moja babcia, jak mi opowiadano, przez kilkanaście lat nie rozpakowała kufra. Pościel, garnki leżały wciąż spakowane, bo może trzeba będzie jechać dalej, może trzeba będzie uciekać. Tu, gdzie przyjechali, wciąż jeszcze byli Niemcy, a przyszłość niepewna.

No, ale Niemców szybko wysiedlono.

Nie wszystkich. Zdarzały się osoby, które wchodziły w związek małżeński z przybyszami, by móc zostać. O Torzymiu w czasie wojny opowiadała mi babcia mojego kolegi ze szkoły, która tutaj właśnie w tamtym czasie pracowała, a po wojnie wyszła za mąż za jednego z repatriantów. Wspominała, że miastu największe szkody wyrządziły nie działania wojenne, a sowieccy żołnierze. Przez dwa powojenne lata stacjonowała tu sowiecka jednostka. Niestety, dochodziło do grabieży, a nawet do rozbiórki niektórych budynków. Mówiono, że cegły z Torzymia jechały na odbudowę Warszawy, ale kto wie, czy to nie był zwykły szaber? Nikt tego nie wiedział.

Ojciec pewnie panu wiele rzeczy opowiadał o Torzymiu z lat jego dzieciństwa.

Torzym wyglądał wówczas zupełnie inaczej niż ten dzisiejszy, ale też często nowi osiedleńcy nie traktowali go jako miejsca docelowego. Zdarzało się też, że nowe władze likwidowały miejsca, które mogły się kojarzyć z byłą władzą. Tutejszy ratusz, służący wcześniej Niemcom, został po prostu rozebrany. Podobnie dworzec kolejowy, który wcześniej został spalony. Mam zdjęcie mojego ojca z lat 60., gdy stoi na tle ścian spalonego przez Sowietów kościoła protestanckiego. Jest w Torzymiu mocno zaniedbany cmentarz żydowski z poprzewracanymi nagrobkami. Znalazłem tam kiedyś nagrobek z 1795 roku. Ktoś powinien się tym zająć. Ale wiadomo – nie ma pieniędzy, nie ma czasu… Są inne potrzeby. I nie jest to tylko problem Torzymia, a wielu mniejszych i większych miejscowości w Polsce.

Szczerze mówiąc, gdy jedzie się drogą 92 przez Torzym, trudno uwierzyć, że to kiedyś była „perełka”.

Z bólem patrzę jak to miasto robi się – w moim przekonaniu – coraz brzydsze. Dlaczego? Bo, gdy starsze, często przedwojenne budynki niszczeją, nie remontuje się ich tylko burzy. A w ich miejsce stawia jakiegoś nowego, przepraszam za słowo, gniota. Bez ładu, bez składu. Ot choćby mamy fajny szpital, który został przerobiony – muszę użyć takiego słowa – w niechlujny sposób. Oryginalnie były to budynki z lat 30., które trzymały się określonej formy. Potem zrobiono z nich dziwadło, jak dla mnie. Szkoda. Dopiero przeglądając przedwojenne pocztówki widać, jakie to miejsce niegdyś miało urok. Wystarczy pojechać niedaleko, za naszą zachodnią granicę, by zobaczyć, że da się zaprowadzić spójność architektoniczną. Rozmawiałem kiedyś z kolegą, który pracuje w biurze architektonicznym w Niemczech. Jeśli tam chcemy coś budować, idziemy do urzędu miasta, gdzie pokazują nam katalog różnych rozwiązań, które mamy prawo zastosować w danym miejscu. Na przykład kilkanaście kolorów elewacji, ileś stylów drzwi itd. Nie ma dowolności.

Podobno w czasach przedwojennych Torzym był miejscowością uzdrowiskową?

Niemcy stwierdzili, że jest tu świetny mikroklimat dla ludzi, którzy chorują na płuca. Był tu też duży targ, browar, mnóstwo kapitalnych miejsc. Troszkę lepszy los spotkał po wojnie Łagów. On jest trochę z boku i ominął go główny szlak bojowy. Tam wiele więcej zostało zachowanej XIX-wiecznej architektury, mury szachulcowe, zamek – to wszystko przetrwało. Komunizm trochę liznął go swoją kwadratową architekturą, ale ogólnie miasto wygląda lepiej niż Torzym.

Torzym zamku nie ma.

Ojciec pokazał mi miejsce, gdzie w dawnych wiekach stał zamek, co wśród miejscowych było przekazywane z pokolenia na pokolenie. Dziś zarys można zobaczyć, gdy patrzy się na to miejsce z drona, ale sama budowla już nie istnieje. Lokalizacja była idealna. Widać, że mógł być otoczony wodą, tym bardziej, że niedaleko jest rzeka. Stał na wzgórzu – więc ciężko go było zdobyć. Ale w końcu i to się stało, gdy rycerze-rabusie z zamku za bardzo dali się we znaki ówczesnym „TIR-om”, czyli karawanom kupieckim. Książę głogowski się zdenerwował, najechał rabusiów i przerwał proceder. A po zamku nie pozostał kamień na kamieniu. Podobno. Lubię używać tego słowa, bo tekstów źródłowych, świadectw różnych zdarzeń z dawnych wieków nie ma za wiele, a poza tym nie jestem historykiem.

Takie małe miejscowości w każdych czasach mają swoje magiczne miejsca.

No było trochę tych magicznych miejsc, także takich, które ja zapamiętałem. Ot, restauracja „Nad Potokiem”, gdzie kręcono zdjęcia do filmu: „Nie będę cię kochać” w reżyserii Janusza Nasfetera. Lokal, do którego chodzili kolesie w gumofilcach, pracownicy z lasu. Ale, uwaga, to była restauracja z ambicjami. Był kierownik szatni – pan Marian Surówka, był kelner – pan Leszek Rojszczak, który przychodził ubrany pod muszką, Można było zjeść naprawdę dobry obiad. Dziś tego miejsca już nie ma.

Mam wrażenie, że gdyby zostały zachowane, odrestaurowane historyczne lokalizacje, gdyby dodać do tego kawiarenki i miejsca użyteczności publicznej Torzym wciąż mógłby być wspaniałym i urokliwym miasteczkiem.