Choć Marek Józefowicz z Bobrówka podejmował się w swoim życiu wielu profesji, największą pasją i miłością okazała się ta związana z metalami szlachetnymi. Nasz rozmówca opowiedział o swoim domowym zakładzie, swoich pracach i przerabianych pod ich wykonanie maszynach.

W głębi niewielkiej wsi Bobrówko, która tak często gości na naszych łamach z zupełnie innych powodów, pan Marek Józefowicz urządził mały zakład złotniczy. Zanim tu osiadł, wykonywał najróżniejsze zawody – pracował w Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze, był fotoreporterem w wydawnictwie naukowym, nauczał w szkole, udzielał się na rzecz zielonogórskiego harcerstwa, wyjeżdżał za granicę doskonalić swój warsztat rzemieślniczy. Może pochwalić się aż czternastoma (!) wyuczonymi zawodami. Ale właśnie praca z metalami szlachetnymi stała się jego najważniejszą artystyczną pasją i przyczyną ciągłych poszukiwań technologicznych. Pan Marek poszukuje nowatorskich rozwiązań z zakresu produkcji, konstruuje własne narzędzia ułatwiające pracę w warsztacie oraz przystosowuje stare maszyny, np. stomatologiczne, do własnej pracy i znajduje dla nich alternatywne zastosowania w złotnictwie. To połączenie odkrywcy, konstruktora i artysty w jednej osobie gwarantuje mistrzostwo wykonania biżuterii. Spod rąk wprawnego złotnika wychodzą przepiękne kolczyki, naszyjniki, broszki, bransolety i inne ozdoby, także te tworzone na specjalne zamówienie. Wszystkie wzory są nietuzinkowe, a niepowtarzalne, pojedyncze egzemplarze mają swoją duszę. Ręcznie robiona biżuteria jest równie piękna, co niestandardowa i tę właśnie oryginalność cenią sobie najbardziej zwolenniczki prawdziwych okazów sztuki złotniczej.

Warto przy okazji dodać, że także na naszej stronie można przeczytać tekst o tym, jak córka pana Marka – Gabriela wzięła z powodzeniem udział w castingu na pogodynkę Dzień Dobry TVN – artykuł znajduje się POD TYM LINKIEM.

Panie Marku, czy to prawda że ma pan aż 14 wyuczonych zawodów?

MAREK JÓZEFOWICZ: Swoją karierę zaczynałem jako człowiek po ogólniaku, posiadający uprawnienia instruktora fotografii do nauki dzieci. Później pracowałem jako fotoreporter, następnie przeszedłem do muzeum jako młodszy renowator. W tym czasie zacząłem robić eksternistycznie szkołę rolniczą, bo interesowało mnie rolnictwo. Pracowałem w Kalsku jako młodszy zootechnik. Wszystko mnie interesowało. Bodaj w 1981 roku trafiłem do zakładu złotniczego. Przez przypadek. Po roku nauki produkowałem już jako rzemieślnik srebrną biżuterię, metaloplastykę i tego typu rzeczy. Później dzięki moim zdolnościom manualnym pracowałem w różnych zawodach – od renowacji mebli, poprzez lutowanie i spawanie, aż po bycie sztukatorem. Było tego sporo.

Ale najważniejszą pasją stała się chyba praca z metalami szlachetnymi?

To prawda. Fotografia też była moją wielką pasją i gdyby nie różne zawirowania życiowe, które każdy ma, pewnie zostałbym przy tej dziedzinie. Natomiast przypadek sprawił, że szedłem po deptaku i zaczepił mnie kolega. Zaprosił, bym poszedł do jego zakładu i pomógł mu przy tworzeniu obrączek. Usiadłem u niego przy stanowisku, zacząłem „dłubać”. Gdy zobaczył efekty mojej pracy, zaproponował, bym przyłączył się do niego i rzucił wszystko inne. I tak zostało. Interesowało mnie to. Po latach otworzyłem firmę i produkowałem sztuczną biżuterię oraz metaloplastykę. Swoje produkty sprzedawałem m.in. w Łagowie, gdzie była masa turystów. W miesiącach letnich była wypłata i satysfakcja. Był kontakt z ludźmi z całej Polski. Ale gdy zbliżała się jesień, zaczynało się robić ciężko. Brałem torbę i jeździłem po różnych instytucjach i musiałem nazbierać na składki ZUS. Po jakimś czasie zamknąłem działalność, bo nie chciałem popaść w długi.

Ale hobbystycznie działa pan nadal…

Nawet w momencie, gdy rozmawiamy, siedzę i pracuję. Sąsiad mi dał łańcuszek do naprawy. Czasami naprawiam starszym paniom krzyżyki, gdy się zerwą. Robię coś cały czas, ale to, co chcę. Nikt mi niczego nie narzuca. Po prostu siadam i działam, „dłubię”. Nie uważam siebie za ciekawego człowieka, ale za człowieka, który ma pasję. Cieszę się, że moja rodzina ją toleruje. Po zamknięciu firmy i zastoju zacząłem robić biżuterię dla mojej córki. I muszę przyznać, że nawet mi się ta biżuteria podoba.

Czym różni się biżuteria od indywidualnego złotnika od produktów, które możemy spotkać w sklepie? Weźmy pod uwagę na przykład pierścionki.

Ja nie robię nigdy dwóch takich samych, nawet gdybym chciał. Różnica wynika z tego, że gdy duża firma odlewa serię pierścionków, to powstaje powiedzmy 1000 sztuk danego wzoru. Są też pracownie opierające się na wykrojnikach. Gdy ja siadam do pracy, to po prostu tworzę z tym, co mam. Kiedyś oprawiłem zwykły kamień sprzed domu. On nie musi być kształtny – ma mieć coś w sobie. Każda rzecz jest inna, każde dzieło jest inne. Nie oglądam się na innych twórców i nie szukam w internecie prac innych. Robię biżuterię po swojemu. A ludzie, tak mi się zdaje, chcą widzieć ślad młotka, chcą wiedzieć, że jest to coś jednostkowego, unikatowego. Największym miłośnikiem mojej biżuterii jest moja córka i jestem z tego bardzo dumny.

A gdzie można zobaczyć pana prace?

U mnie. A oprócz tego czasem pojawiam się na wydarzeniach lokalnych. Kiedyś na Dzień Matki miałem swoje stanowisko, sztuczne półfabrykaty i robiłem kolczyki na prezenty, które dzieci wręczały mamom. Wszyscy byli zadowoleni i było to bardzo sympatyczne. Miałem też parę zajęć w szkole. Czasem te – już dużo teraz starsze – dzieci mnie spotykają i wspominają, że „na zajęciach u pana było bardzo fajnie”. Rękodzieło jest więc moją miłością, ale nie mam parcia, by chodzić po sklepach i to sprzedawać. Zresztą człowiek, który nie ma potrzeb, jest człowiekiem szczęśliwym.

Konstruuje pan własne narzędzia ułatwiające działania w warsztacie oraz przystosowuje stare maszyny, np. stomatologiczne, do własnej pracy i znajduje dla nich alternatywne zastosowania w złotnictwie. To bardzo ciekawe.

Mam na przykład dużo protetycznych rzeczy. Piłę do kamieni zrobiłem z rosyjskiej tokarki – wygląda makabrycznie, tnie pięknie. Są stare maszyny, które ludzie sprzedają za grosze. Mam znajomego, który przywozi do Polski różne rzeczy z Niemiec. Ktoś wyrzucił DDR-owską pracownię stomatologiczną ze starymi urządzeniami. Za grosze odkupiłem rzeczy, które świetnie nadają się do tego, co robię. Mam na przykład obcinarkę do gipsu, która służy do przecinania gipsu podczas robienia odlewów. Znakomicie nadaje się ona do polerowania.

Jak wyglądał najbardziej unikatowy projekt, który wyszedł spod pana rąk?

Wszystkie takie są. Czasem córka prosi mnie, żebym zrobił jej coś futurystycznego. I robię, podoba się, a ja jestem zadowolony. Każdy projekt i wytwór jest inny, jednostkowy. Ale wcale nie twierdzę, że jestem artystą.

Podobno zainteresowanie rękodziełem spadło. Z czego może to wynikać?

Obserwujemy zanik kultury technicznej. Kiedyś, gdy ojciec coś naprawiał, dziecko mogło z nim w tym uczestniczyć i obserwować. Były też kluby, w których młody człowiek mógł złapać bakcyla, zainteresować się czymś, zostać ukierunkowanym. Dzisiaj dzieci nie muszą sobie naprawiać rowerów czy robić własnoręcznie sanek. Poza tym ludzie często pracują na trzy zmiany. Być może mają zainteresowania, ale praca zabiera większość czasu i energii. Nie ma też stabilizacji, czasy mamy ciężkie… Pojawiają się też inne, nowe hobby. Na przykład można sobie kupić… drona.

Rozmawiał Filip Praski

W artykule wykorzystano materiał Stowarzyszenia Kraina Szlaków Turystycznych Lokalna Grupa Działania.