KOMENDANT POWIATOWY PAŃSTWOWEJ STRAŻY POŻARNEJ WALDEMAR KONIECZNY W ROZMOWIE Z GAZETĄ FORUM

Już 25 lat mija od chwili, gdy Waldemar Konieczny – obecny Komendant Powiatowy PSP w Sulęcinie – zaczął swoją służbę w tutejszej jednostce. Nic dziwnego, że jest kopalnią wiedzy zarówno o tym, co dzieje się na jego terenie, ale także o tym, jak zmieniała się Państwowa Straż Pożarna przez ostatnie ćwierć wieku.

WALDEMAR KONIECZNY, KOMENDANT POWIATOWY PSP W SULĘCINIE: Służbę rozpocząłem 1 października 1997 roku. Od samego początku w Sulęcinie. Zaczynałem od stanowiska stażysty i konsekwentnie przechodziłem przez poszczególne etapy służby strażaka podwyższając swoje kwalifikacje dzięki kursom i kolejnym kończonym szkołom. Dzisiaj piastuję stanowisko komendanta. Ta służba sprawia mi olbrzymią satysfakcję – jest ciężka, ale z drugiej strony przyjemna, ponieważ nasz wysiłek jest doceniany przez społeczeństwo. To, co robimy, jest bardzo ciepło odbierane, bo nasza praca kojarzy się głównie z pomocą.

To prawda. Może między innymi dlatego, że – taka moja obserwacja – jak gdzieś pędzą wozy na sygnale do zdarzenia, to pierwsza najczęściej jest właśnie staż.
Może wynika to z naszej dyspozycyjności. Nie ukrywam, że misja ratownictwa – i to naprawdę mówimy tu o bardzo szerokim spektrum działania – jest nam bardzo bliska. Przybywa nam też co chwilę nowych zadań. Począwszy od akcji bardzo specjalnych, jak likwidacja toksycznej plamy na rzece aż po tak trywialne jak ściągnięcie kota z dachu. A przede wszystkim cała gama działań bardziej typowych dla straży od ratownictwa technicznego na drogach, poprzez pożary obiektów mieszkalnych – rolnych, na pożarach lasów kończąc. Tych działań jest tak wiele i są tak różnorodne, że nie wyobrażam sobie naszego funkcjonowania bez pomocy Ochotniczych Straży Pożarnych.

Strażacy z OSP, zwłaszcza w małych miejscowościach, są blisko mieszkańców. Można powiedzieć to tacy strażacy „z sąsiedztwa”.
To dla nas olbrzymie wsparcie. Nie wyobrażam sobie w naszym kraju szeroko rozumianej działalności przeciwpożarowej bez OSP. Można użyć takiego porównania, że jesteśmy instytucją stojącą jak człowiek na dwóch nogach. Jedna to Państwowa Straż Pożarna, druga to właśnie ta Ochotnicza. Jako jeden organizm, ciężko byłoby nam zachować równowagę przy braku jednej z nich. My, jako PSP, szkolimy, wyznaczamy kierunki, w jakich zmierza ratownictwo, staramy się te jednostki ukierunkowywać, doposażać, szkolić, a jednocześnie oczekujemy z od nich olbrzymiego wsparcia.

Bywa, że mimo to gminy różnie podchodzą do OSP.
Czasami różne są stanowiska w samorządach, jeśli chodzi o kwestię potrzeb, finansowania OSP, ale to chyba wynika jedynie z tego, że nie wszyscy są świadomi, jaką istotną rolę odgrywają jednostki OSP w systemie ochrony przeciwpożarowej.

Niedawno medialnie bardzo żył temat reorganizacji OSP i ustawy, jaka była przygotowywana.
Środowisko ochotniczych strażaków było bardzo niezadowolone z jej projektu.

Jednak porównując projekt ustawy, jaki został przedłożony, z tym, co ostatecznie zostało wypracowane, został zrobiony milowy krok. Wcześniej OSP jako jedno z największych i najbardziej prężnych stowarzyszeń w skali kraju nie miało swojej ustawy. To było niedobre. W ustawie, która ostatecznie powstała, zostały uregulowane bardzo ważne sprawy.

Według pana, co jest najbardziej istotne?
Strażak ochotnik został usankcjonowany prawnie – w momencie wykonywania czynności jest traktowany na równi z funkcjonariuszem PSP i jego rodzina jest zabezpieczona na równi z rodziną strażaka zawodowego w razie nieszczęśliwych wypadków. Wcześniej było tak, że gminy wykupowały z reguły ubezpieczenie na własną rękę. Wiadomo, że nie zawsze pakiet tych ubezpieczeń był adekwatny do ryzyka. Inna sprawa to uznanie kwalifikacji ratowników OSP na takim samym poziomie jak PSP – jeśli taki strażak będzie aplikował do nas do pracy, jego dotychczasowe szkolenie będzie w pełni honorowane. Kiedyś było inaczej, co prowadziło do dziwnych sytuacji.

I wydaje się, że faktycznie tak być powinno.
Jest też kilka innych bardzo ważnych kwestii. Na przykład osoby po skończeniu 65. roku życia, oczywiście pod warunkiem przeprowadzenia odpowiednich badań i uzyskaniu zaświadczenia lekarskiego, będą mogły nadal być aktywne w charakterze kierowcy. Z drugiej strony ustawa daje możliwość szkolenia młodzieży od 16. roku życia na kandydatów-ratowników. To bardzo ważne, bo obserwujemy niestety mniejsze zainteresowanie zawodem strażaka u młodego pokolenia. Jeśli nie będziemy pracować z młodymi ludźmi, ba, z tymi najmłodszymi, z dziećmi, próbować zainteresować ich tym pięknym zawodem, to kiedyś może nam zabraknąć kandydatów. Na marginesie powiem, że świetną pracę, jeśli chodzi o zajęcia z dziećmi i młodzieżą wykonuje OSP w Torzymiu. Trzeba zarażać pasją bycia strażakiem.

Emocje budziła także sprawa wynagrodzenia strażaków OSP.
Niestety, zdarzały się takie sytuacje, że w niektórych jednostkach wynosiło to symboliczną złotówkę. Teraz ustawą została uregulowana minimalna wysokość ekwiwalentu i jego cykliczna waloryzacja.

Gminy często skarżą się na rosnące koszty utrzymania OSP.
Dziś, aby strażaka przygotować do udziału w działaniach ratowniczych potrzeba dużo czasu i znacznych nakładów finansowych. Badania lekarskie, ubezpieczenie, ubiór i wyposażenie to kwota rzędu 5-7 tysięcy złotych. Buty, hełm, odpowiednie ubranie, inne elementy stroju – to kosztuje. Bywa, że gminy w to inwestują, a potem okazuje się, ze młodzi ludzie wyjeżdżają gdzieś za pracą. Już dziś zdarzają się jednostki w niektórych gminach mające w godzinach 8 – 16 kłopot ze skompletowaniem załogi. Raz wyjadą, raz nie wyjadą. Jak nie ma ludzi, co z tego pięknego sprzętu, który stoi w garażach.

I co wtedy jak nie wyjadą?
To już nasze zmartwienie. Najczęściej dysponuje się jednostkę z sąsiedniej gminy, żeby nam pomogła w działaniach. Bo podczas akcji każda para rąk się liczy.

A wy – czyli Komenda Powiatowa w Sulęcinie – na brak ludzi nie narzekacie?
Dyżur pełni 7 osób, oczywiście 24 godziny na dobę. Trzeba pamiętać, że u nas natężenie działań jest bardzo różne, a wszystko zależy od wielu czynników (pory dnia, pory roku, pogody itp.). Czasami bywa tak, że niewiele się dzieje i można poświęcić czas służby na szkolenia, konserwację sprzętu i różne prace w jednostce. A czasami zdarza się, że trzeba ściągać dodatkowo ludzi z dyżurów. Zdarzają się sytuacje, jak niedawno w okolicach Rudnicy, że w akcji brało udział aż 26 jednostek, do tego 5 samolotów gaśniczych.

Siedem osób to wydaje się niewiele.
Stan osobowy całej komendy to 48 osób, ale spośród nich część osób służbę pełni w systemie zmianowym, a część w systemie codziennym, 8-godzinnym. W systemie codziennym służba związana jest z zapewnieniem bieżącego funkcjonowania, zabezpieczeniem ciągłości prowadzenia działań, różnymi kontrolami – tak, by zapewnić bezpieczeństwo mieszkańców. Służbę w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej pełni 35 osób. Oprócz działalności bieżącej w systemie 8-godzinnym jest działalność operacyjna, którą realizuje siedem osób na zmianie służbowej przez całą dobę. Jest jeszcze stanowisko kierowania, do którego wpływają informacje o zagrożeniach. To takie małe centrum dowodzenia, stąd są koordynowane wszystkie działania jednostek ochrony przeciwpożarowej na terenie powiatu.

Straż pożarna kojarzy się głównie z gaszeniem pożarów, ale zdaje się, że taki paradoks – dziś to już nie jest wasza główna działalność.
Pożary tak naprawdę to mniej więcej zaledwie jedna trzecia wszystkich naszych interwencji. To oczywiście zmienia się w zależności na przykład od pory roku, od warunków, temperatury. Na ogół jednak więcej interwencji związanych jest z innymi zdarzeniami – często wzywani jesteśmy do powalonych drzew, złamanych konarów, zwłaszcza, jeśli zdarzają się jakieś anomalia pogodowe. Do tego pompowanie wody, interwencje związane z owadami błonkoskrzydłymi, neutralizowanie substancji szkodliwych dla środowiska, zdarzenia drogowe. Spektrum naszych działań jest bardzo szerokie. Ostatnio braliśmy na przykład udział w akcji na Odrze, którą trzeba było czyścić ze śniętych ryb.

Dodajmy do tego wezwania do przysłowiowych kotków, które uciekły na drzewo. Powiem szczerze – mnie by to irytowało.
Trzeba przyznać, że zdarzają się takie denerwujące sytuacje, gdy ktoś wzywa straż, bo jego domowe zwierzę siedzi na drzewie… od godziny na przykład. Bywa, że zanim dojedziemy, to i tak zwierzak sam zejdzie, ale – i tak się zdarza – przyjedziemy, zdejmiemy, a dwa dni później znów ucieka na to samo drzewo.

Ale to są takie akcje, które na zdrowy rozum nie powinny was absorbować.
Jesteśmy od tego, by pomagać. Mogę powiedzieć trochę żartem i z uśmiechem, że dobro wszystkich nam leży na sercu – tych czworonożnych przyjaciół także…

Przy tym, co pan mówi o spektrum działania, dopiero sobie człowiek uświadamia, jak wy – strażacy – musicie być niesłychanie wszechstronnie wyszkoleni.
To prawda – od ratownictwa chemicznego przez ratownictwo techniczne, ratownictwo wodne i lodowe, ratownictwo ekologiczne po ratownictwo wysokościowe czy ratownictwo medyczne. Mamy do dyspozycji jedyną w województwie karetkę z grupą specjalistyczną. To grupa ośmiu odpowiednio przeszkolonych ratowników medycznych. To jest bardzo ważne, bo – jak pan sam zauważył – zdarza się, że podmioty ochrony przeciwpożarowej są na miejscu zdarzenia szybciej niż służby medyczne. Zresztą każdy strażak, także strażacy Ochotniczej Straży Pożarnej, mają za sobą kursy kwalifikowanej pierwszej pomocy, a nasza wiedza i umiejętności co trzy lata są weryfikowane przed odpowiednią komisją. Strażacy zresztą bez przerwy są szkoleni w zakresie ratownictwa medycznego. Mamy do dyspozycji system VR – czyli wirtualnej symulacji rzeczywistości, przy pomocy którego można przećwiczyć różne sytuacje.

Na dodatek, jak rozumiem, na dobrą sprawę każdy ze strażaków musi umieć wszystko, bo nigdy nie wiadomo, kto znajdzie się w akcji.
Staramy się być wszechstronni. To podstawa naszego zawodu.

Uciekają się do żartu można powiedzieć, że strażacy to taka grupa supermanów, ale przecież z drugiej strony to nie jest tak, że do służby, tym bardziej, że mówimy także o OSP, trafiają tylko ludzie o wybitnych możliwościach fizycznych.
Absolutnie nie. Najważniejsze w przypadku zawodu strażaka są chęci. Nawet osoby, które mają jakieś dysfunkcje, także znajdą w tym zawodzie swoje miejsce i świetnie się do niego będą potrafiły przygotować. Bo strażacy to grupa fantastycznych, wspaniałych ludzi przede wszystkim pod względem charakterologicznym. Wspomniał pan o strażakach ochotnikach – to ludzie, na których zawsze można polegać, w każdej sytuacji, choć nie zawsze jest to doceniane przez społeczeństwo. A pamiętajmy, że to osoby, które swój prywatny czas poświęcają na szkolenia, a potem – czy świeci słońce czy pada deszcz, czy śnieg, czy są święta, czy uroczystości rodzinne – jak zawyje syrena, wsiadają do samochodu i jadą na akcję po to, by drugiemu człowiekowi pomóc. Czasami w ekstremalnych okolicznościach. To wspaniali ludzie, którzy zasługują na szczególny szacunek.

Pamięta pan swoje pierwsze dni strażaka?
Oczywiście. Na wyposażeniu naszej jednostki wtedy – a pamiętam jak dziś – były tylko dwa samochody gaśnicze: star i jelcz plus jeszcze volkswagen T4, który był przeznaczony dla celów ratownictwa drogowego. Moja sytuacja była specyficzna, bo byłem pierwszy strażakiem zatrudnionym po 4-letniej przerwie, więc siłą rzeczy miałem status tego „młodego”. Co mnie wtedy zaskoczyło? Może to, że wcześniej mi się wydawało, że praca w straży to ciągłe oczekiwanie na wyjazd do akcji. A okazało się, że wcale nie jest tak, bo nie było ani chwili nudy, ani chwili bez zajęcia, mimo że samych zdarzeń nie było za wiele. W ciągu roku blisko 200 i to razem ze strażakami ochotnikami. Dziś takich wyjazdów mamy koło 1000.

Dlaczego? Staliśmy się bardziej niefrasobliwi?
Być może to też swoje robi, ale przede wszystkim wtedy było wiele zadań, do których nie jeździliśmy. Świadomość społeczna była inna, nie było tylu środków komunikacji, co dziś, ludzie nie wszystko zgłaszali. Nasze wyposażenie było też kompletnie inne. Naszym zestawem medycznym była zwykła apteczka. Dziś to profesjonalna torba PSP R1, mamy do dyspozycji nosze, szyny Kramera, torbę z opatrunkami z hydrożelami, butle z tlenem, zestawy do tlenoterapii, defibrylatory. Przemiana epokowa. Ale to dotyczy praktycznie każdego sprzętu. W tych samych mundurach, czy w moro wręcz, się jeździło do pożaru, dziś to oczywiście na wskroś specjalistyczny sprzęt – inny do chodzenia na co dzień, inny do akcji. Podobnie z obuwiem.

Był pan świadkiem epokowej zmiany.
Przez 25 lat zaszły ogromne zmiany. Mamy dziś 12 samochodów, siłownię w jednostce, specjalne sale edukacyjne, rzeczywistość wirtualną do pomocy w szkoleniach…

Od dziecka chciał pan być strażakiem?
Od 13. roku życia udzielałem się w strukturach Ochotniczej Straży Pożarnej i bardzo mi się to podobało, choć nie zdawałem sobie sprawy, że będę strażakiem. Pasjonowała mnie motoryzacja, z wykształcenia jestem mechanikiem samochodowym. Kiedyś rozmawiałem z kolegą, który mnie spytał, czy nie chciałbym spróbować sił w Państwowej Straży Pożarnej, bo zwolnił się etat kierowcy. I tak to się zaczęło. Potem były lata szkolenia i kursów, nie tylko na miejscu, ale także w uczelniach w Bydgoszczy, w Poznaniu, w Gorzowie Wielkopolskim, w Warszawie.

Przeszedł pan wszystkie szczeble życia strażaka?
Tak można powiedzieć. Zaczynałem jako ratownik, potem byłem ratownikiem-kierowcą, dowódcą zastępu, a potem były dalsze szkolenia i następne szczeble kariery. W 2006 roku zostałem powołany na stanowisko zastępcy Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej. W 2018 zostałem komendantem powiatowym. W czasie tych kilkunastu lat oprócz szkolenia strażackiego, ukończyłem studia oraz podwyższałem kwalifikacje na studiach podyplomowych związanych z moją służbą.

Jak pan znalazł na to wszystko czas?
Szczerze mówiąc to… nie wiem. Chylę czoła przed moją żoną i całą moją rodziną – bo na pewno łatwo nie było, gdy trzeba było godzić życie zawodowe, podnoszenie kwalifikacji z życiem domowym. Dziś jestem drugim najstarszym stażem funkcjonariuszem w naszej komendzie. To wydaje się nieprawdopodobne. Dopiero co tutaj przyszedłem, a dziś mam za sobą 25 lat służby.

Ale też dzięki temu zna pan tutaj wszystko jak własną kieszeń.
Oczywiście, to jest bardzo dobre na stanowisku kierowniczym. Gdy rozmawiam dziś z funkcjonariuszami z systemu zmianowego, wiem o czym z nimi rozmawiam, bo doskonale zdaję sobie sprawę, na czym to wszystko polega we wszelkich niuansach. Dzięki temu potrafię ocenić, co jest ważne, co wynika z faktycznych potrzeb, warunków pełnienia służby, a co wcale nie jest niezbędne.

Zdarzały się ciężkie momenty w tej pańskiej służbie?
Na pewno tak – te najcięższe, gdy się ludzka krzywda dzieje, a przecież z takimi sytuacjami mamy do czynienia. Niemoc wobec żywiołu to bardzo trudne doświadczenie. Podobnie jak rozmowa z bliskimi poszkodowanych. To są sytuacje, o których wiadomo, że mogą się zdarzyć, ale bardzo trudno jest się na nie przygotować. Wypadek drogowy, gdzie mimo ogromnych wysiłków nie daje się uratować młodej kobiety, a w samochodzie zostaje jej telefon, który wciąż dzwoni. Albo ta historia z Tarnawy Rzepińskiej, którą pewnie w gminie Torzym wszyscy doskonale pamiętają, gdy w pożarze zginęła mama z dwójką dzieci. Pamiętam strażaków w akcji, którzy mieli łzy w oczach. Na takie sytuacje nie da się przygotować…

I zostaje w głowie…
Zostaje.

A jednocześnie jesteście zawodowcami. Do akcji jedziecie, by działać, a nie kierować emocjami.
To prawda. Tylko, że w czasie działań, człowiek wyłącza się z tych emocji. Ta adrenalina, jaka wtedy się pojawia, powoduje, że włączają się pewne mechanizmy nabyte w toku szkolenia. Trzeba zrobić to, to i tamto – według procedur, jak najszybciej i jak najskuteczniej można. Myślenie i emocje wracają dopiero po fakcie, po akcji. Tej skuteczności w akcji służą też nasze szkolenia, nasze przygotowanie. W trakcie szkoleń specjalnie wymyśla się skomplikowane sytuacje, specjalnie rozgrywa się pewne sceny, staramy się uprawdopodobnić różne zewnętrzne warunki akcji. Także te najbardziej skomplikowane.

W jakiś sposób musicie być na to wszystko odporni. Taki zawód.
Musimy. Każdy człowiek inaczej to przechodzi, inaczej sobie z tym radzi. Mamy bardzo dobrze rozwiązany system opieki psychologicznej. Gdy zdarzają się sytuacje traumatyczne, wypadki z ofiarami śmiertelnymi, zawsze można to z psychologiem przegadać, poszukać wypchnięcia tego z siebie. Podobnemu celowi służą także rozmowy między samymi uczestnikami danej sytuacji. Ale też człowiek – można powiedzieć – jest jak kondensator. Można być z pozoru twardym, a gdzieś w głowie tak czy inaczej takie sytuacje się kumulują, nawet jeśli się nie ma tego świadomości.

Rozumiem, że jest też analiza po akcji.
Oczywiście. Mimo wielu schematów działania, każda akcja jest inna, każda ma swoją specyfikę. Przy tych trudniejszych, jeśli weźmie pan pod uwagę decyzje 10 równie dobrze przygotowanych i wyszkolonych strażaków, to każdy z nich przyjmie jednak inny wariant działania. Bo to ostatecznie zależy od wielu okoliczności. Dlatego warto potem taką akcję zawsze warto przeanalizować – co można było zrobić lepiej, co można było poprawić, a co było dobrym wyborem. Znowu – po to, by wyciągnąć wnioski na przyszłość. Bazujemy na tych doświadczeniach.

Straż pożarna to służba, ale i ciągła nauka.
Bo tak to wygląda. My bez przerwy się uczymy, by wykonywać swoje zadania jak najlepiej.

Czego można wam życzyć?
Wyrozumiałości i jeszcze większej akceptacji naszych działań. My zawsze staramy się pomóc, najlepiej jak potrafimy.

Rozmawiał Marcin Kalita