Osiemnaście lat mieszkaniec Torzymia, pan Marian Trot, walczył z gminą o możliwość dysponowania swoją własną ziemią w sposób, jaki uważał za właściwy. Pewnie wiele osób odpuściłoby po trzech, pięciu czy dziesięciu latach, ale pan Marian się zawziął i był konsekwentny. Uważał, że jest w prawie, a burmistrz powinien być mu pomocny, a nie rzucać kłody pod nogi. Koniec końców wygrał, a jego saga to przykład, jak gminni włodarze potrafią uprzykrzyć ludziom życie.

Pan Trot mieszka przy znanej w Torzymiu ulicy Mickiewicza. Do posesji, na której stoi dom, przylega zarośnięta drzewami, krzakami i trawą działka numer 382. To numer, który czkawką odbija się burmistrzowi Ryszardowi Stanulewiczowi i gminnym urzędnikom. Niewykluczone, że reakcja na hasło: „382” jest już alergiczna, bo pan Trot odpłacił urzędowi pięknym za nadobne – w rewanżu na brak chęci pomocy i zrozumienia zasypał urząd dziesiątkami pism.

Zaczęło się od pisma w 1999 roku!

Działka 382 miała status leśnej, a właścicielowi chodziło o przekształcenie jej w mieszkaniowo-usługową. Chciał ją podzielić między wnuki tak, by mogły się na niej pobudować. Bez naruszania drzewostanu, bo jak sam podkreśla przyrodę kocha i za nic nie pozwoliłby jej niszczyć. Dodajmy, że działka jest w pełni uzbrojona, co oczywiście sprzyja myśleniu o wybudowaniu na niej domów.

Dziś, 21 lat po rozpoczęciu walki z urzędem, pan Marian ma wreszcie przekształconą działkę (ostatecznie zostało to zaklepane w 2017 roku), ale ma też opasłe teczki dokumentów. Jedna, druga, trzecia, czwarta… Wszystko starannie posegregowane, wszystko ułożone tematami, a w nich dokumenty poskładane chronologicznie.

Z każdej teczki z namaszczeniem wyciąga pisma, jedno za drugim. Słuchaczowi zdaje się, że gdyby dokumenty zaginęły on i tak potrafiłby je wszystkie odtworzyć z pamięci. Każdy wniosek, skarga, odpowiedź, decyzja mają swoją historię, którą z zapałem opowiada.

Pierwsze z tych setek pism pan Trot do gminy wysłał w styczniu 1999 roku! „Zwracam się z prośbą o ujęcie całej mojej działki nr 382 położonej w Torzymiu w przewidywanych zmianach planu zagospodarowania przestrzennego miasta Torzym jako działki budowlanej mieszkalno-usługowej” – napisał bardzo prosto.

Odpowiedź przyszła już w lutym i też wydawała się jasna: „Zarząd Gminy i Miasta sporządzając projekt studium (uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego – dop. red.) rozpatrzy Pana pismo – wniosek o przekształcenie działki nr 382 w m. Torzym na cele budowlane o funkcji mieszkalno-usługowej”. Podpisano: Ryszard Stanulewicz.

Nie ma, nie możemy, nie podlega

Tak szybka odpowiedź ucieszyła pana Trota, ale to była jedyna rzecz, która miała go ucieszyć w tej sprawie przez następnych… osiemnaście lat! Wydawało się, że droga do przekształcenia działki stoi otworem, a wszystko pójdzie migiem. Okazało się jednak, że za deklaracją nie poszły żadne działania. Nic, cisza.

Mieszkaniec ulicy Mickiewicza nie naciskał, ale gdy po kilku latach okazało się, że sprawa jego wniosku jest nierozwiązana, uznał, że upomni się o swoje. Tym bardziej, że sprawy innych szły często sprawniej i szybciej. Usłyszał jednak, że po pierwsze – w budżecie nie ma pieniędzy na sporządzenie planu miejscowego dotyczącego jego działki, a po drugie… gmina nie będzie nabijać kieszeni osób prywatnych.

„Sugerowanie, że intencją mojego wniosku było – jak to plastycznie ujęto – nabijanie kieszeni osób prywatnych uznać należy w tym aspekcie za chybione. Tylko i wyłącznie brak dowodów nakazuje milczenie w zakresie stwierdzenia, którego urbanistę jeden z radnych (chodziło o Bożenę Boruk, bo to ona była autorką słów o „nabijaniu kieszeni” – przyp. red.) miał istotnie na myśli formułując taki zarzut pod moim adresem” – ripostował pan Marian w piśmie do burmistrza. Potem słał następne pisma konsekwentnie podkreślając: „wniosek o przekwalifikowanie złożyłem jeszcze w 1999 roku i przez kolejne lata nie został zrealizowany”.

Odpowiedzi od burmistrza i pozostałych instytucji gminy były niezmienne: „nie da się”, „nie możemy”, „nie ma na to funduszy”, „nie podlega”, „nie może być pozytywnie rozpatrzony”…

Krok po kroku

Gdy pan Trot w marcu 2007 roku poprosił o „krótką i zrozumiałą odpowiedź” dlaczego jego wniosek z 1999 roku jest wciąż niezałatwiony, dostał pismo podpisane przez burmistrza pełne numerów aktów prawnych i dość pokrętne w treści. Próbując streścić: gmina owszem opracowała studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego, ale studium nie jest przepisem gminnym, a więc nie może dotyczyć części złożonych wniosków (w domyśle – takich, jak ten pana Trota), ale jednocześnie „podjęte i przeprowadzone czynności dotyczące Pańskiego wniosku z dnia 6 stycznia 1999 r. zgodne są z treścią odpowiedzi z dnia 22 lutego 1999 r.”.

Szanowni czytelnicy, nie zrozumieliście? No właśnie – tego zrozumieć po prostu się nie da.

Nie pomogło nawet, że pan Trot deklarował, że będzie partycypował w kosztach, podobnie jak to zdarzało się w sprawach innych zainteresowanych. Ostatecznie w tamtym czasie dalsze postępowanie zablokowała Rada Miejska, która odrzuciła projekt stosownej uchwały w sprawie działki pana Mariana. Mieszkaniec w sprawę zaangażował Wojewódzki Sąd Administracyjny, Samorządowe Kolegium Odwoławcze, Naczelny Sąd Administracyjny, Rzecznika Praw Obywatelskich, a nawet Fundację Helsińską. Werdykty i opinie nie były po jego myśli, ale kto wie, może właśnie dzięki tej konsekwencji w gminie wreszcie zrozumiano, że naprzeciwko stoi człowiek, który po prostu się nie podda. Walczy i będzie walczył do upadłego. Wszystkie pisma od niego i od wszelkich instytucji trzeba przeczytać, cokolwiek jednak próbować odpowiedzieć, poświęcić czas, wysilić się. No to może lepiej sprawę załatwić i mieć święty spokój.

Kwestia działki ruszyła wreszcie z miejsca w 2011 roku, ale ślimaczyła się jeszcze przez następnych blisko sześć lat znów pełnych wymiany kolejnych pism. Sprawą zainteresowała się i „Gazeta Lubuska”, w której pojawiło się kilka publikacji, jak i „Gazeta Wyborcza”. W „GW” burmistrz Stanulewicz bezradnie rozkładał ręce: „Tego procesu nie da się przyspieszyć”. To było w 2015 roku – po szesnastu latach procedur (sic!). Jakby chodziło o strategiczny przetarg na autostradę, a nie skromną działkę na tyłach ulicy Mickiewicza w Torzymiu.

Materiał dla studentów

– Do dziś zachodzę w głowę, o co chodziło, dlaczego tyle lat to trwało – pan Marian rozkłada ręce. – Nie chcę powiedzieć zbyt dużo, bo przecież na końcu wiadomo, że zostaje słowo przeciwko słowu, ale wydaje mi się, że w gminie uważali, że trafił im się kolejny potulny człowiek, który grzecznie przyjmie decyzje władzy. A ja byłem uparty i miałem prawo walczyć o swoje. Proszę popatrzeć, ile czasu by zaoszczędzono, ile czasu można byłoby przeznaczyć na inne sprawy, gdyby moją załatwiono w normalnym trybie, traktując mnie poważnie od początku. Tak, jak powinno się traktować wszystkich mieszkańców gminy – podkreśla chowając dokumenty do teczek.

Niewykluczone, że jeszcze kiedyś się przydadzą. To znakomity materiał na prace naukowe prawników – obywatel kontra gminna władza, czyli 18 lat zmagań z złą wolą urzędników.

Marcin Kalita