Ochotnicza Straż Pożarna w Boczowie ma powody do dumy. W ubiegłym roku, w gminie Torzym, to ona najczęściej spośród wszystkich jednostek spoza Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego wyjeżdżała do akcji. Wezwań było 36 – z tego 16 razy do pożarów, a 20 do innych akcji, jak wypadki czy na przykład likwidowanie gniazd os i szerszeni.

Wspomniany powyżej KSRG to w dużym skrócie i uproszczeniu system nadzorujący wyjazdy jednostek straży pożarnej do wszelkich interwencji. Oczywiście pierwszoplanową rolę odgrywa w nim zawodowa Państwowa Straż Pożarna, ale obejmuje on także między innymi jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej. Nie wszystkie jednak, bo by trafić do systemu ogólnopolskiego trzeba spełniać określone kryteria – na przykład wielkości posiadanego wozu bojowego, liczby kierowców czy dowódców.
OSP w Boczowie nie wszystkie z tych kryteriów spełnia, ale i tak jest jednostką bardzo cenioną dzięki solidności, zaangażowaniu i ofiarności osób, które tu pełnią służbę.

Trzy minuty i już w remizie

Oczywiście, trzeba podkreślić, że Ochotnicza Straż Pożarna (jak sama nazwa wskazuje) to ochotnicy. Czyli osoby, które na co dzień mają swoje normalne zajęcia, uczą się, pracują, opiekują rolą albo domem, ale gdy zajdzie potrzeba, pędzą do jednostki, przebierają w strój strażaka i jadą do pożaru czy innego „zdarzenia”, jak mówi się na ich wszelkie interwencje.
– Akurat tak się składa, że większość naszej obsady jest z boczowskich bloków. Jak jest wezwanie, rzucamy wszystko i w trzy minuty potrafimy stawić się w remizie, by zacząć przygotowania do akcji – tłumaczy nam Daniel Hickiewicz naczelnik OSP w Boczowie. – Zdarzają się oczywiście różne sytuacje. Jeśli nie mamy pełnego składu, nie wyjeżdżamy. Czekamy na komplet. Przy wozie, którym dysponujemy, to minimum cztery osoby – taka ekipa może wyjechać na przykład do wypadku, a maksimum pięć osób – na przykład do pożaru. Pierwszy z dowódców, który pojawi się w jednostce, dzwoni do dyżurnego w PSP i po konsultacji już wie, na co się nastawiać.

Teoretycznie taka jednostka, jak ta w Boczowie, jest w trzeciej kolejności reakcji na wezwania. Pierwsza zawsze jest Państwowa Straż Pożarna, potem jednostki z KSRG. Ale zdarza się, że i jednostka OSP Boczów staje na pierwszej linii „frontu”. Choćby wtedy, gdy z różnych przyczyn (choćby najkrótszej drogi) może najszybciej dojechać na miejsce zdarzenia. Daniel Hickiewicz podkreśla, że w istocie to właśnie zawsze jest najważniejsze.
Boczowska OSP może pochwalić się nie tylko sprawnymi akcjami, ale i piękną kartą historii. Założono ją już w 1945 roku, gdy do Boczowa przybyli pierwsi repatrianci z Jeziernej (przedwojenne województwo tarnopolskie, dziś tereny Ukrainy). Pierwsze instytucje, jakie wtedy powstały, to szkoła i właśnie OSP, która wtedy dostała swój statut i sztandar!

Z pokolenia na pokolenie

– Te tradycje powojenne są dla nas bardzo ważne. Już ojcowie moi i Daniela służyli w straży i nam zaszczepili zapał do niesienia w ten sposób pomocy ludziom – opowiada prezes Tomasz Czekalski. – Na odznace mamy już po 30 lat wysługi, ale tak naprawdę możemy powiedzieć, że przy tej naszej straży jesteśmy „od zawsze”. Zaczynaliśmy ze starszym pokoleniem i szliśmy powoli w górę. A moimi śladami idzie teraz moje dziecko (córka Kinga – red.).
Wielkim szacunkiem cieszą się oczywiście ci, którzy są z boczowską strażą już ponad pół wieku – jak były prezes, druh Tadeusz Ziomko czy były naczelnik Henryk Sutkowski. Dziś ze względu na wiek nie pełnią już służby, ale wciąż swoim młodszym kolegom doradzają i ich wspierają doświadczeniem.

A takie doświadczenie trudno przecenić. – Najbardziej zapamiętuje się wypadki komunikacyjne, gdy na przykład trzeba ewakuować uwięzionych ludzi. Wtedy okazuje się, kto jest najbardziej opanowany. Najgorsze są te pierwsze akcje z ciężkimi przypadkami. Ważne wtedy jest, by po akcji wspólnie usiąść, porozmawiać ze sobą, próbować przeanalizować, co się zrobiło dobrze, a co źle. Ci z nas, którzy mają więcej doświadczenia, muszą wtedy dodać otuchy tym młodszym, którzy dopiero zaczynają – podkreśla Tomasz Czekalski.

W sumie jednostka liczy 23 osoby. Oprócz weteranów i aktywnych strażaków jest w niej także grupa drużyny młodzieżowej – młodych osób, które nie skończyły jeszcze 18. roku życia, ale do służby w straży już się przygotowują, przechodzą odpowiednie kursy i startują w zawodach sportowych.

– Trudno ukrywać, że dziś nie jest łatwo zachęcić młodzież do służby w OSP. Ale się staramy to robić na przekór trudnościom. Dla naszej „młodzieżówki” organizujemy różne wycieczki, wspólne zajęcia, pamiętamy o dzieciach strażaków, dla których staramy się spod ziemi wydobywać atrakcyjne prezenty. Chcemy nagłaśniać nasze działania, by dzieci przyszły do jednostki, zobaczyły, że tu jest fajnie – tłumaczy prezes.

A w jednostce jest co oglądać, bo obaj nasi rozmówcy podkreślają, że sprzętu nie brakuje. Jest go na tyle, że nie da się wszystkiego wozić do każdej akcji. Trzeba się zastanowić, co w danej sytuacji będzie najbardziej potrzebne, a resztę zostawić. Kłopot zaczyna się wtedy, gdy na miejscu okazuje się, że zdarzenie przebiega inaczej niż pierwotnie się wydawało i nagle okazuje się, że przydałby się sprzęt dodatkowy.

Wóz? Dobry, ale przydałby się większy

Wąskim „gardłem” w tym wypadku okazuje się samochód, jaki boczowscy strażacy mają do dyspozycji. 10-letnie auto (jedno z najnowszych jakie OSP mają do dyspozycji w gminie Torzym) ma niestety mankament – jest małe. To tak zwany „lekki samochód gaśniczy”, który posiada zbiornik tylko na 300 litrów wody. Jest wyposażony w agregat wysokociśnieniowy, a także specjalistyczne urządzenia hydrauliczne pozwalające ratować osoby z wypadków komunikacyjnych.
To jednak za mało na wielkie pożary, na przykład lasów, przy których trzeba mieć przynajmniej wóz średni ze zbiornikiem na minimum 2500 litrów.

W Boczowie na razie na takie „cacko” nie liczą. Samochód, którym jeżdżą na akcje, jest w dobrym stanie technicznym, więc pewnie nieprędko znajdą się pieniądze na nowy. Jednostka OSP Boczów, podobnie jak wszystkie OSP, jest finansowana głównie z pieniędzy gminy. Może także liczyć na dofinansowanie z datków, darowizn (choćby z 1% procenta od podatków), stara się też organizować akcje, które dają dodatkowy zastrzyk gotówki. Jak choćby tradycyjne kwestowanie w okolicach świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku, gdy strażacy po domach roznoszą swoje kalendarze.

Potrzeby OSP to jedno, ale dla jednostki z Boczowa bardzo ważne jest także pomaganie innym. Szczególnie w tak trudnym czasie, jaki teraz przeżywamy. – Podpisaliśmy umowę o zgłoszeniu się do projektu z urzędu marszałkowskiego i będziemy rozwozić jedzenie seniorom i osobom najbardziej potrzebującym wskazywanym przez MOPS. Jesteśmy jedyną jednostką z gminy wytypowaną do tego projektu – zaznacza Daniel Hickiewicz.

Przy okazji podkreśla, jak ważna dla strażaków jest w czasie szalejącego koronawirusa odpowiedzialność tych, którzy proszą o interwencję: – Wyjeżdżając do zdarzenia przecież nie wiemy, czy dana osoba jest zarażona czy nie, jeśli ona sama nam tego nie powie. To bardzo ważne, by dać nam szansę się odpowiednio zabezpieczyć. To działa dla dobra nas wszystkich. Dlatego proszę, by nikt nie ukrywał, że jest w kwarantannie, albo ma podejrzenie o zarażenie koronawirusem – apeluje.

Marcin Kalita