Do końca czerwca, jak co roku, miała zostać w gminie Torzym wyłoniona firma, która przez następny rok będzie zabierać i wywozić śmieci. Ale… rozstrzygnięcie przetargu na korzyść firmy Komunalnik, która zaoferowała najkorzystniejszą cenę, wcale nie okazało się ostateczne. LS Plus, którą to firmę mieszkańcy gminy doskonale znają, zaskarżył decyzję gminy Torzym do Krajowej Izby Odwoławczej. Prezes Zarządu LS PLUS Dominik Pąpką w rozmowie z nami wyjaśnia tę sytuację, ale także mówi o innych sprawach związanych z wywozem odpadów.

Skąd decyzja o zaskarżeniu do Krajowej Izby Odwoławczej wyniku przetargu w gminie Torzym? Oferta konkurenta – na poziomie 762 tysięcy złotych – okazała się po prostu atrakcyjniejszą.

Prezes Zarządu LS PLUS Dominik PĄPKA: Wiemy dobrze o tym, że nasz konkurent miał kłopoty w różnych gminach za to, jak prowadził swoją działalność. Ta firma podejmuje się wielu różnych zadań na terenie praktycznie całego kraju. Próbowała wejść na teren dużych miast – w Gorzowie, Bydgoszczy, Poznaniu, Wrocławiu, choć jest po prostu zbyt mała na takie roboty. Z naszych informacji wynika, że, jak na taki zakres prac, brak odpowiedniego zaplecza, ludzi, sprzętu i innych niezbędnych rzeczy. Stąd głosy z kilku gmin o nierealizowanych wywozach, niedotrzymywanych terminach. Zdarzyło się już, że gminy rezygnowały ze współpracy w trakcie terminu obowiązywania kontraktu.

Głośna stała się sprawa w Bydgoszczy. Tamtejsze media pisały wielokrotnie o konkretnych zarzutach i nakładanych karach, a miasto nawet zgłosiło sprawę do prokuratury.

I naszym zdaniem istnieje możliwość wykluczenia takiego oferenta z przetargu. W zależności od tego, jakie w danej gminie są warunki przetargu. W Torzymiu te zapisy były takie, że w naszej ocenie na ich podstawie możemy podnieść argument, że nasz konkurent jest firmą nierzetelną, o czym świadczą nakładane kary.

Ale z drugiej strony umówmy się – gmina Torzym to nie Bydgoszcz. To mały odbiorca.

Może być tak, że oni by sobie poradzili z Torzymiem, my tego nie wiemy. Natomiast, jeśli mamy taką możliwość – zaskarżyć decyzję przetargową do KIO za względu na domniemany brak rzetelności, to nie ma znaczenia, czy chodzi o przetarg w gminie, która ma tysiąc mieszkańców, czy sto tysięcy. Jeśli KIO pokłoni się w naszą stronę, wygramy tę sprawę. Jeśli powie, że nie, że nie mamy racji, przegramy i trudno. Nie będziemy mieć wpływu na to, jak kontrakt w gminie Torzym będzie realizowany.

No, ale tu dochodzimy do procedury przetargowej. Jeśli czytam, że ocena polega na wystawieniu punktów za zaoferowaną cenę i coś, co jest nazywane „edukacją ekologiczną”, a nigdzie nie ma słowa o punktach za ocenę merytoryczną, to jestem zszokowany. Bo okazuje się, że jakość świadczonych usług nie ma znaczenia?

To jest problem administracyjny. Ogromny problem. Dziś po prostu każdy może się wpisać do stosownego rejestru i oświadczyć, że posiada odpowiednie środki, by prowadzić taką działalność i spełnia wymogi ustawy. Gmina nie ma obowiązku skontrolowania takiego podmiotu w momencie dokonywania wpisu. Ma na to dwa lata czasu. Czyli, jeśli ktoś wpisze się do rejestru, może przez dwa lata prowadzić działalność bez żadnej kontroli. W tej sytuacji gmina nie ma żadnej wiedzy na temat podmiotu, który startuje w przetargu i ma odbierać odpady. W środowisku znane są przypadki firm, które zgłaszały się nie mając de facto niczego.

Jakie pytania się państwu nasunęły w tym wypadku?

Nie wiemy, gdzie Komunalnik ma bazę, nie wiemy, z kim się dogadał na lokalizację – a musiał się dogadać z jakimś przedsiębiorcą do 60 km od granic gminy. Nie wiemy, czy ma pojemniki, czy ma odpowiednią liczbę samochodów i czy ma odpowiednią obsługę. A to nie jest proste. Na terenie lubuskiego jest kilka firm transportowych, które wybierają wszystkich kierowców z rynku pracy. Ci kierowcy zarabiają o wiele więcej jeżdżąc po całej Europie niż mogą zarobić „na śmieciarce”. Do tego jesteśmy w przededniu rozstrzygnięcia przetargu w Gorzowie. Pytanie, czy jeśli Komunalnik zostanie w Gorzowie, a jeszcze wygrał przetarg w Międzyrzeczu, będzie w stanie obsłużyć jedną i drugą, i trzecią gminę. Z tego, co obserwuję, to firma z gatunku tych, które biorą wszystko, co się da, a dopiero potem martwi się, co dalej.

No dobrze – wy tego nie wiecie, ale może wie to gmina Torzym?

Może wie… Nie mamy wpływu na to, co zrobi gmina Torzym, bo umówmy się, że dla gminy najlepszy oferent to ten najtańszy. A potem się można martwić, co dalej.

Wracamy do kryterium finansowego jako jedynego w praktyce.

Zgadza się. Proszę zwrócić uwagę, że oni w tym przetargu podyktowali cenę, którą my mieliśmy już trzy lata temu. A przez te trzy lata wszystko tak poszło w górę, że ktokolwiek dziś taką cenę utrzymuje, nie jest w stanie na tym przetargu zarobić. I tu jest kolejny problem. Bo jeśli na przetargu się zarabia, to potem można przymknąć oko i w tej cenie robić rzeczy, które nie do końca są objęte tematem przetargu. W praktyce takich sytuacji jest wiele – tu trzeba coś wywieźć dodatkowo, tam ktoś czegoś zapomniał i trzeba zrobić dodatkową trasę, tu brakuje pojemników, ktoś nie dostał harmonogramu itd. Jeśli się zarabia, takie dodatkowe prace zwyczajowo się wykonuje „w cenie”. Jeśli się nie zarabia, robót dodatkowych nikt nie zrobi, to jasne, bo każda dodatkowa praca to strata. Dlatego przy niskiej cenie na końcu zabraknie tej pomocnej dłoni i za wszystko ponad umowę gmina będzie musiała słono dopłacać.

W zeszłym roku w czerwcu wystawiliście ofertę za około 747 tysiące teraz wasza oferta jest wyższa o około 200 tysięcy. To dużo.

Cena to przede wszystkim paliwo i koszt ludzki. Paliwo dziś jest po blisko 6 złotych. Rok temu, gdy była przygotowywana poprzednia oferta, zdarzało się, że nie dochodziło do 4 złotych. Wynagrodzenia brutto rosną po 7, 8 procent rok do roku łącznie z płacą minimalną i ZUSem. Jak policzymy, wychodzą naprawdę duże kwoty. Do tego dochodzą kłopoty ze sprzętem. Nie ma dostępnych nowych samochodów, czeka się na nie po kilka miesięcy, a w związku z tym rosną ceny sprzętu używanego. Firmy transportowe mają kłopot z tym, żeby kupić naczepę, bo ich po prostu nie ma na rynku.

Nawet przy wyższej ofercie mieściliście się w limicie wyznaczonym przez gminę (gmina na to zadanie przeznaczyła 950 400 złotych brutto).

Tak, gmina miała świadomość, ile to może kosztować. Ale wybrała ofertę niższą niż sama założyła. Cena czyni cuda. Wybiera się po prostu tę najniższą. Choć są gminy, które dawały zapisy przetargowe umożliwiające odrzucenie oferentów, co do których pojawiały się jakieś zarzuty.

Gmina Torzym też wpisała takie zastrzeżenie o „zdolnościach technicznych i zawodowych”.

Na to się nikt ostatecznie nie patrzył, bo trzeba byłoby jeszcze najpierw mieć kwalifikacje, żeby to skontrolować.

Wasze odwołanie jest skonstruowane właśnie w kierunku podważenia decyzji gminy. Zarzucacie naruszenie zasad zachowania zdrowej konkurencji i niedochowanie staranności przy ocenie. Czyli jednak gmina powinna merytorycznie oceniać wnioski?

Powinna sprawdzić oferentów i naszym zdaniem powinna odrzucić ofertę Komunalnika. Miała do tego pełne prawo. Natomiast wydaje mi się, że gmina wyszła z założenia, że jeśli ktoś ma podważyć przetarg, to lepiej, żeby to była Krajowa Izba Odwoławcza. Nie chcieli podjąć tej decyzji sami.

Jak dużo czasu zajmuje procedura odwołania?

Na decyzję KIO czekało się niegdyś dwa tygodnie, ale pandemia postawiła wszystko na głowie i dziś czeka się dwa miesiące, czasem trzy miesiące. Na przełomie sierpnia i września decyzja może być wydana.

Mieszkańcy gminy słyszą, że jest kłopot z przetargiem, a śmieci jednak są wywożone. I to przez was.

My to teraz wozimy z tzw. wolnej ręki. Gmina w takich sytuacjach ma prawo dać zlecenie dowolnej firmie. Zwyczajowo daje się tej firmie, która była wcześniej operatorem. No bo tu trzeba znać sytuację. Wiedzieć, jakie pojemniki, u kogo, mieć systemy GPS, które rozliczają wagę pojemników. Gmina Torzym jakiś czas temu wymyśliła sobie taki właśnie system monitoringu – nie samochodów, tylko pojemników. Czyli rzucenie jakiejś trzeciej firmy na tę chwilową sytuację rodziłoby tylko bałagan.

Państwo macie już jakiś czas doświadczeń z gminą Torzym. Co jest dziś największym problemem, albo gdzie jest największa możliwość szukania oszczędności?

Generalnie system gospodarki odpadami nie jest tani. Jeśli chcemy realizować programy proekologiczne, to musimy liczyć się niestety z dość drogą ekonomią. Jeśli dzielimy wszystko na kilka worków i na kilka rodzajów odpadów, to musi pojechać ileś tam samochodów, do każdego samochodu musi być minimum trzech ludzi, a to wszystko kosztuje. Nie da się zredukować pewnych kosztów administracyjnych. A ponieważ w systemie gospodarowania odpadami dochodzą wciąż nowe wymagania ze względu na zapisy unijne, to jest on coraz droższy.

I będzie jeszcze droższy?

Oczywiście. Dojdzie nam choćby przejście na system pojemnikowy zamiast workowego. To już drożej, choć wydatek jednorazowy. Następną rzeczą jest to, że jest bardzo dużo odpadów BIO. Dziś wagowo BIO stanowi około 40 procent odpadu komunalnego i jest to znacząco więcej niż jeszcze dwa lata temu, czego nikt nie zakładał. Odzysk odpadów BIO jest w cenie odpadu komunalnego, więc znów ten system staje się droższy. Gmina za ten odpad oczywiście musi zapłacić. Próbujemy jeszcze oddzielić klasyczne odpady zielone od kuchennych. Ale to powoduje, że dojdzie następny pojemnik i następny samochód do odbioru. Do tego systemu będzie jeszcze trzeba dołożyć pieniędzy.

A jeśli nie dopuścimy w ciągu następnych dwóch, trzech lat nowych instalacji – a już wiadomo, że z powodów ścieżki administracyjnej nie dopuścimy – to będziemy zapchani odpadami, a ceny będą potwornie wysokie.

BIO zdaje się najłatwiejsze do przetwarzania.

Tylko że w Polsce brakuje instalacji do czegokolwiek. Nawet brakuje instalacji do BIO. Jak ich brakuje, to jest wyższa cena. W okolicach października robią się już takie problemy, że operatorzy nie mają gdzie odwieźć tego BIO, bo kończą się limity na instalacjach. Teoretycznie instalacje dałyby radę więcej przetworzyć, ale urzędy marszałkowskie nie chcą na to wydawać większych pieniędzy.

To jakiś absurd.

Akurat jesteśmy w okresie dostosowawczym. Wszystkie decyzje na zbieranie i przetwarzanie odpadów zostały wstrzymane i każda instalacja musiała wystąpić z nowym wnioskiem, a jest przy tym dużo zmian, dużo nowych wymogów, które znów wpływają na cenę. Sytuacja jest taka, że pod koniec roku nie będzie gdzie zawozić BIO. Cena? Za odpady komunalne to jest 600 zł, cena za BIO dochodzi do 500 zł za bardzo prosty odpad zielony.

Największe minusy w niedoszacowaniu kosztów wywozu odpadów w gminie Torzym są na tak zwanych gabarytach. Skąd to się bierze?

Po pierwsze – konsumpcja całego społeczeństwa. Dziś na porządku dziennym jest, że ktoś ma kuchnię trzy, cztery lata i ją wymienia na nową. Telewizor – trzy, cztery lata i się kupuje nowy, bo wchodzą nowe modele, nowe technologie na rynek. Urządzenia „elektro” – mija gwarancja, ludzie wyrzucają. Na rynku jest olbrzymia ilość bardzo taniego sprzętu AGD, którego się w związku z tym nie szanuje. Druga rzecz – to strefa przygraniczna, dużo ludzi przywozi używane sprzęty z Niemiec, rzeczy o niskiej wartości, które trzeba szybko sprzedać albo się ich pozbyć. Życie takiego produktu używanego jest bardzo krótkie. Tego jest mnóstwo. Nie mówiąc o tym, że wzdłuż granicy jest cała masa takich punktów, gdzie ten sprzęt się demontuje. Wyciąga co bardziej przydatne podzespoły, elementy, a resztę wyrzuca. Też na początku myśleliśmy, że ludzie uprzątną sobie te przysłowiowe szopy i piwnice i skończy się temat z gabarytami. A tak się nie stało. Skutek jest taki, że jakby ktoś chciał dobrze oszacować gabaryty, to co roku musiałby dodawać 10 procent mniej więcej do kosztów z nimi związanych.

Z drugiej strony są takie punkty, które przyjmują gabaryty, a w szczególności sprzęt elektroniczny za darmo. Czy ten sprzęt i tak na końcu trafia do was?

Jeśli mówimy o tych małych firmach rozsianych po całym województwie zajmujących się takimi sprawami, to jest taka możliwość.

Do tego dochodzi temat-rzeka, czyli PSZOK.

No właśnie, tam wystarczy, że gmina nie dopilnuje porządku i PSZOK jest – mówiąc potocznie –zawalony. Kolejna rzecz są firmy budowlane. Nikt tego nie pilnuje. Na PSZOK każdy mieszkaniec może wywieźć odpady np. gruz – niektóre gminy wprowadzają limity, inne nie. Jeśli limity są, to wszystko, co te limity przekracza, powinno być przekazane do nas jako operatora – czy to przez mieszkańca, czy przez firmę budowlaną, która przeprowadza remont. A jak to jest w praktyce? Na PSZOK w sobotę stoi kolejka busów małych firm remontowych, które wywożą to za mieszkańców pozbywając się odpadów. To też trafia do gabarytów. A potem my z tego PSZOK i tak musimy to odebrać i zawieźć na instalację, za co gmina płaci. Dlatego w regulaminie utrzymania porządku w gminie powinny być zawarte limity gabarytów oddawanych do PSZOK.

Jeśli ich nie ma, można nieźle przepłacić…

Dlatego powszechną praktyką staje się ścisła kontrola PSZOK przez gminę. Na przykład można wywozić tam śmieci dwa razy w tygodniu, kiedy pracownik gminy na miejscu kontroluje ilość oddawanych odpadów i od razu też sprawdza, czy dany mieszkaniec ponosi opłatę śmieciową. Bo jeśli nie, jeśli ktoś nie płaci albo w ogóle nie ma złożonej deklaracji, to czemu za darmo ma korzystać? Ale też zdarzają się gminy, które uważają, że jak mają ponosić koszt dodatkowego pracownika, to na jedno wyjdzie. Tyle że na końcu okazuje się, że to nieprawda – bo dodatkowe opłaty stają się naprawdę wysokie.

Wtedy wy wystawiacie fakturę, a mieszkańcy są źli, bo opłaty idą w górę. Gmina pod płaszczykiem pozornych oszczędności brnie w koszty.

Firmy odpadowe są często traktowane jako zło konieczne, nielubiane przez wszystkich. Nikt nas nie lubi, nikt nie chce dawać lokalizacji na budowę instalacji. Wszyscy wytwarzają odpady, ale wszyscy chcą je mieć poza sobą, najlepiej nie w swojej gminie. Plus dochodzą afery z ubiegłych lat, gdy śmieci się paliły. Jak się paliła instalacja prywatna – to było hasło, że sami podpalili, żeby śmieci się pozbyć. A jak państwowa, to że ktoś podpalił albo nieszczęśliwy wypadek. Nasza branża ma zły PR w społeczeństwie, a powinno być inaczej, bo my jesteśmy potrzebni po to, by sprzątać po mieszkańcach. Powszechne jest przekonanie, że jak wyrzucę odpad, to koniec, problem z głowy. A to tak nie jest. Życie odpadu nie kończy się w śmieciarce, ono się w śmieciarce zaczyna.

Rozmawiał Marcin Kalita