Od kilkunastu lat prowadzą swój biznes w najbardziej urokliwym miejscu gminy Torzym. Kajakarnię (kajakarnia.pl) przy Drewnianym Moście w Gądkowie Wielkim nad Pliszką. Ojciec – Ryszard i syn – Hubert Polowczykowie.

Skąd wziął się pomysł? Ja na niego wpadłem – śmieje się Ryszard. – Kiedyś pływałem na kajakach trochę amatorsko z kolegami, a gdy zaczęła zbliżać się emerytura pomyślałem sobie, że przecież trzeba będzie na niej coś robić. Pomalutku, pomalutku zaczęliśmy kupować kajaki i… pływamy dalej.

Ile lat tak działacie?

Hubert: – To już będzie dwunasty rok. Zaczęło się od kupienia 10 kajaków, jednej przyczepy, dwóch busów, potem w kolejnych latach dokupowaliśmy następne.

Ryszard znów ze śmiechem: – Zapomniałeś o mojej odprawie! Cała poszła na sprzęt! O, to był skok, kupiliśmy chyba z 30 kajaków.

I nie żałuje pan?

A skąd?! Ostatnio widziałem się ze swoimi dawnymi kolegami, trochę kilogramów im tu i ówdzie przybyło. Ciągle tylko o serialach jakiś rozmawiają, a ja – sylwetka dobra, zdrowie, powietrze, natura.

Wiemy, od ilu kajaków zaczynaliście, a do ilu doszliście?

Prawie do stu. Chyba za dużo jak na ten moment, dla rodzinnej firmy to już bariera, jeśli chodzi o fizyczne możliwości.

Czyli obłożenie jest?

O, tak. Teraz bywają takie weekendy, gdy mamy wszystko zajęte. Firmy co prawda trochę ostrożniej przeznaczają środki na tego typu rozrywkę dla swoich pracowników niż to było przed pandemią, ale za to klienci indywidualni dopisują. Szczególnie chętnie ściągają tu do nas poznaniacy. Oni uwielbiają organizować się w różne związki kajakowe. Po nich od razu widać, że jest dyscyplina i rozdzielanie zadań. Najmłodszy zbiera chrust, a ojcowie sobie polecenia wydają – pan Ryszard wybucha śmiechem.

Skąd ludzie o was wiedzą? Skoro macie tylu gości…

Poczta szeptana działa. Chcemy stwarzać dobrą atmosferę, żeby klient był zadowolony. Kiedyś zdarzyło się, że brzydko – pewnie za sprawą konkurencji – nas opisano i wtedy jedna z osób, która u nas gościła, odpisała pod postem: „Ale u nich jest to „coś”, czego wy nie macie i nie będziecie mieć!”. Chcemy po prostu, by ludzie u nas czuli się jak w domu. Stosujemy ulgi, gdy organizujemy ogniska: dla studentów, niepełnosprawnych, posiadaczy Kart Dużej Rodziny. Podchodzimy do wielu spraw po ludzku, jak to się mówi. Staramy się, by zawsze było dużo uśmiechu, by ludzie czuli się komfortowo. Bywa u nas między innymi pan Niestrawski, niesamowity gaduła, który ma w jednym palcu historię regionu i opowiada niesamowite historie.

Osoby niepełnosprawne też są waszymi klientami?

Oczywiście. Przyjeżdżają do nas osoby poruszające się na wózkach, które w kajaku świetnie się czują i świetnie sobie radzą. To znakomity rodzaj rozrywki i swego rodzaju terapii, można powiedzieć.

Okoliczności przyrody, w jakich przyszło wam pracować są fantastyczne!

Pliszka jest absolutnie wyjątkowa. Rzadko można spotkać rzekę, która płynie tak głęboko w lesie i ma tak urokliwe zakamarki. To perełka, wypływa z poligonów wędrzyńskich, po drodze omija wsie i osady i nie ma na jej brzegach pól uprawnych, nie trzeba więc się obawiać, że popłynie się w oparach pestycydów. To także wielki plus. Opowiadać można długo, ale ją trzeba przede wszystkim zobaczyć!

Plany na przyszłość? Rozwój firmy, mimo wspomnianej bariery, na pewno kusi.

Nie chcemy się z innymi ścigać na liczbę kajaków, tylko raczej przyciągać naszych gości na dłużej. Aby ludzie tu nie tylko przyjeżdżali popływać na kajakach, ale też po to, by zostać na kilka dni, tydzień, dwa. Przenocować, pojeździć rowerem, wypocząć. Mogą na przykład popłynąć w jedną stronę kajakiem, a wrócić właśnie rowerami. Można zresztą by zrobić piękną ścieżkę rowerową wokół jeziora, przy okazji także byłaby to świetna trasa dla tych, którzy uprawiają nordic walking. Chcemy stworzyć tutaj warunki do kilkudniowego pobytu. Noclegi, sanitariaty, catering. Tak, aby każdy mógł cieszyć się wolnym czasem i… Pliszką!

Marcin Kalita