Hotel Petro to jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc na mapie Torzymia. Przeżywał swój czas świetności, przeżywał i trudniejsze chwile, ale dziś dzierżawiący obiekt Wojciech Satanowski stoi zapewne przed najcięższą próbą przetrwania czasu pandemii.
Nasza rozmowa nie zaczęła się przyjemnie. Dzierżawca obiektu został przez nas zaskoczony pytaniem o kroki podjęte przez gminę na skutek niezapłaconych przez spółkę podatków.
– Naprawdę? Pierwsze słyszę. Jakby mało wszystkich kłopotów, jeszcze taka fatalna wiadomość – pan Wojtek aż przysiadł. On sam w tej akurat sytuacji nie jest stroną. Płatnikiem jest właściciel, czyli spółka, od której hotel jest tylko dzierżawiony. Z oczywistych jednak powodów także pan Wojtek może okazać się ofiarą ewentualnego postępowania komorniczego. I on, i kilkanaście osób, którym Petro w różnej formie daje pracę, może po prostu tę pracę stracić. – Ja w zamian za dzierżawę muszę odprowadzać czynsz na rzecz spółki i nie ma co ukrywać, że ze względu na pandemię był z tym kłopot w 2020 roku – przyznaje.
Czyli jaka jest sytuacja Petro?
WOJCIECH SATANOWSKI: Dramatyczna. Wiadomo, że hotele, zgodnie z wytycznymi, w ostatnich miesiącach wielokrotnie były zamykane. Nie mieliśmy jak zarabiać. W związku z tym od października nasze dochody spadły o 80 procent. Nie zarabialiśmy prawie nic, a koszty utrzymywały się prawie na tym samym poziomie, na którym były wcześniej. Trzeba opłacić wszystkie media – śmieci, ścieki, wodę, trzeba opłacić serwisy obsługujące rezerwacje. Trzeba opłacić pracowników. Część z tych kosztów jest mniejsza, ale one nadal są wysokie. Dlatego zdecydowałem się między innymi uruchomić usługę obiadów na wynos dla mieszkańców Torzymia, ale zysk z tej działalności to tak naprawdę kropla w morzu. Można powiedzieć – dodatek.
Ile osób pan zatrudnia? Albo inaczej – ile osób zarabia dzięki temu, że hotel funkcjonuje. W momencie, gdy funkcjonuje rzecz jasna.
Około kilkunastu osób. To nie tylko pracownicy samego hotelu, ale także firmy współpracujące. Na przykład pralnia, księgowa, konserwator i wiele innych.
Który moment okazał się najbardziej krytyczny?
To chyba nie był ten ostatni okres, a początek 2020 roku. Wszystkie problemy zaczęły się już w styczniu zeszłego roku. Tak – właściwie od początku poprzedniego roku było źle. Ludzie przestali podróżować, jeździć i zaczął się pierwszy poważny kryzys.
Już w styczniu 2020?
Styczeń, luty to w naturalny sposób u nas słabsze miesiące, ale tym razem już było widać, że zaczyna się strach przed jeżdżeniem. Niby to był jeszcze czas, gdy nie było obostrzeń, ale ludzie wsłuchiwali się w doniesienia o rozprzestrzeniającym się wirusie, w te pogłoski, że na świecie coś się dzieje i już ewidentnie ograniczali podróże. U nas z reguły najczęściej zatrzymują się ludzie, którzy wyemigrowali na zachód i przyjeżdżają tutaj na przykład do rodziny, albo ci, którzy podróżują tranzytem na trasie między Rosją a zachodnią Europą w interesach. Stąd to zmniejszenie liczby gości było bardzo znaczące. A gdy zdecydowano o zamknięciu granic, w hotelu gości nie było już wcale.
Było wahanie, co dalej będzie?
Nie ukrywam, że ten spadek gości i w konsekwencji także dochodów sprawił, że wtedy pojawiła się mocna wątpliwość – czy sobie nie dać z tym wszystkim spokoju, czy nie zamknąć hotelu, nie zrezygnować z tego biznesu. Czy jednak zaryzykować i brnąć dalej w próbę jego utrzymania. To był bardzo kiepski czas. Pod względem przychodów miesiąc wyglądał katastrofalnie, a tu zaczynał się nowy i trzeba było wszystko opłacać, zapłacić też pracownikom. Człowiek tylko siedział nad kartką papieru i myślał – skąd wziąć, czy pójść w jakieś kredyty, pożyczki, czy w to brnąć, czy zostawić. Jedyną pewną informacją było to, że wcześniej czy później hotele zostaną zamknięte w ramach obostrzeń.
To był czas, gdy jeszcze nie było żadnej pomocy.
Od stycznia do maja nie było żadnego wsparcia, a długo przecież nie było nawet wiadomo, czy i ewentualnie w jakiej formie jakakolwiek pomoc będzie. Dopiero po pół roku nadeszło pierwsze wsparcie finansowe od państwa, ale do tego momentu firma się tylko zadłużała. Gdy pomoc nadeszła, tak naprawdę te środki trzeba było zużyć na opłacenie zaległości, a nie na bieżącą działalność. To spirala.
Pamiętając podejście do sprawy władz gminy pytam tylko dla porządku – czy z tej strony była jakaś pomoc?
A skąd! Nie tylko nie było pomocy, ale i żadnego zainteresowania, mimo że przecież zatrudniam ludzi z tej gminy, nie obcych. Nikt nie zadzwonił, nie zapytał, co się dzieje, czy sobie radzimy, czy można coś ułatwić w tym ekstremalnie ciężkim czasie, nie podpowiedział, co można by zrobić. Przygniotły nas nie nie tylko wypłaty dla pracowników, ale także stałe koszty utrzymania obiektu – woda, ścieki, bardzo drogi olej opałowy. Dopóki były przychody, pokrywanie tych kosztów było oczywistością, w momencie zera na koncie z tego zrobił się ogromny problem. My nie mamy dostępu do miejskiego wodociągu. Ciągniemy wodę z prywatnej studni. Brak jest podłączenia do kanalizacji, trzeba samemu zadbać o wywóz nieczystości. Mimo że nie było gości, zimą czy jeszcze wczesną wiosną nie mogłem przestać ogrzewać hotelu, bo od razu wyszłaby wilgoć, pleśń. A to oznacza koszt koło 9 tysięcy złotych miesięcznie.
Co najbardziej mogłoby pomóc?
Tak naprawdę to są rzeczy niby oczywiste, a których nie zrobiono tu przez całe lata, mimo że plany były już w latach 90. Chodzi o doprowadzenie sieci wodociągowej, kanalizacyjnej czy gazowej. To byłoby super! To aż dziwne, że ta zachodnia część Torzymia, przy drodze 92, jedyna tak naprawdę „przemysłowa” można powiedzieć, nie ma dostępu do tak podstawowych rzeczy. Każda firma, która tutaj funkcjonuje – nie tylko przecież my, musi sobie radzić na własną rękę. Podłączenie do sieci dla nas oznaczałoby zmniejszenie opłat i wydatków o połowę! W skali miesiąca to następne kilka tysięcy złotych.
Tego oczywiście nie zrobi się „od ręki”, ale wiele gmin stosuje w takich wypadkach system ulg, no bo w końcu oznacza to, że nie wywiązały się ze swoich zadań. Nie jesteś podłączony do sieci – płacisz mniejszy podatek od gruntu na przykład.
Słyszałem także na przykład o systemie refundacji za własny wywóz ścieków. W naszym przypadku nigdy nie było o tym mowy. A to byłaby świetna sprawa. Niecałe 6 złotych kosztuje zrzut metra sześciennego ścieków do oczyszczalni, a my musimy płacić 13! Przecież tak naprawdę to jest kwestia dogadania – masz trudności z tym i z tym, to możemy ci pomóc w taki sposób. Normalnie, po ludzku.
Co dalej?
Zobaczymy. Czekam na pomoc od rządu, na drugą tarczę. Od października znów się nam znacząco zmniejszył ruch, a od końca listopada w ogóle zamknięto hotele, potem na chwilę otworzono i w naszym województwie znów ich działalność jest ograniczana . Znalazłem się w takiej samej sytuacji, jak rok temu. Złożyłem stosowny wniosek i czekam na pomoc rządu, tylko że znowu – ta ewentualna pomoc pójdzie na pokrycie zaległości, a nie na bieżącą działalność. No i jeszcze do tego ta informacja od pana!
Nasuwa się pytanie, czy tak znana w Torzymiu marka jak hotel Petro może upaść?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Na dodatek jest ogromna niepewność, co będzie, jak rząd otworzy hotele. Jak będzie wyglądała sytuacja gospodarcza, czy będzie ruch w interesie. Proszę mi wierzyć, że my w normalnych czasach balansujemy na granicy rentowności i ten stan jest bardzo łatwo zakłócić.
Gdy dziś cofa się pan pamięcią do początku 2020 roku – decyzja o niewycofaniu się z Petro była dobra?
Wydaje mi się, że mimo wszystkich przeciwności – tak. Wtedy, gdy się nad tym zastanawiałem, miałem mnóstwo nieprzespanych nocy, nerwów, stresu. To było ciężkie do zniesienia. Ale gdy już decyzję podjąłem, staram się walczyć o to, by nie okazała się ona tą złą. Trzeba było zacisnąć zęby, samemu pracować jak najwięcej. W miarę zadowolony jestem z okresu, gdy organizowaliśmy imprezy okolicznościowe. To w dużej mierze pozwoliło nam przetrwać. To akurat ta sfera działalności, którą rozwijamy z roku na rok. Tylko że oczywiście to są sprawy sezonowe. Trzeba powiedzieć to wprost – mimo wszystko tak naprawdę, gdyby nie rządowe tarcze, byłoby po nas.
Co pana utrzymało przy Petro?
To, że ja po prostu lubię tę pracę, lubię kontakt z ludźmi. Dzięki tej pracy poznałem ich naprawdę wielu. A Petro znam od podszewki – pokoje, kuchnia, restauracja, recepcja, wszystko, bo zanim zostałem dzierżawcą, po prostu pracowałem tutaj. Poza tym wciąż widzę potencjał w tym obiekcie i mam wiele planów, jak go odnowić, jak przyciągnąć nowych klientów.
Czyli mimo wszystko optymistycznie. Czego panu w takim razie życzyć?
Zrozumienia ze strony tych, którzy przy dobrej woli mogą pomóc.
Rozmawiał Marcin Kalita