ROZMOWA Z WYKONAWCĄ INWESTYCJI W TARNAWIE RZEPIŃSKIEJ

O to, co stało się w Tarnawie Rzepińskiej postanowiliśmy zapytać przedstawicieli firmy PPHU Niewiadomski z Międzyrzecza – wykonawcy, który miał wybudować wodociąg i kanalizację w Tarnawie Rzepińskiej, ale zszedł z placu budowy. O przyczynach tej sytuacji i o tym, czego zabrakło do dokończenia prac rozmawialiśmy z Tomaszem Niewiadomskim i kierownikiem budowy w firmie PPHU Niewiadomski Mają Talarek.

Burmistrz Torzymia na ostatniej sesji Rady Miejskiej wystąpił o dodatkowe ponad trzy miliony złotych na dokończenie inwestycji w Tarnawie Rzepińskiej, którą wasza firma rozpoczęła. I nie skończyła.
Szkoda, że dwa lata temu tak nie zrobił. Dziś tej rozmowy by nie było, mieszkańcy Tarnawy mieliby wodę i kanalizację, a na dodatek nie mówilibyśmy o tak wysokiej kwocie, bo pieniądze, które trzeba byłoby wtedy wyłożyć, by skończyć budowę kanalizacji i wodociągu, byłyby 5-krotnie mniejsze.

5-krotnie?
566 tysięcy złotych netto i dodatkowych siedem miesięcy na skończenie inwestycji – tyle kosztowałaby nasza propozycja zmiany pierwotnego planu, umożliwiająca rozwiązanie problemów, które pojawiły się w trakcie realizacji. Byliśmy gotowi do negocjacji – także wysokości ostatecznej kwoty. Inwestycja zostałaby skończona w 2022 roku, tego jestem pewien. Bylibyśmy już dawno po uroczystym przecięciu wstęgi i wszyscy byliby zadowoleni, a najbardziej mieszkańcy Tarnawy Rzepińskiej. Ale tak się nie stało, bo burmistrz naszych rozwiązań nie przyjął.

No dobrze, ale skąd w ogóle wziął się problem. Wygraliście przetarg, mieliście realizować inwestycję za ponad 2,5 miliona złotych brutto. A pan mówi o dodatkowych kosztach.
Po wygraniu przetargu, na początku lutego 2021 roku zaczęły się pierwsze prace budowlane. Już w pierwszych dniach byliśmy bardzo zaskoczeni warunkami gruntowymi. Na głębokości już 1,5 do 2 metrów były problemy z odwodnieniem, pojawiała się woda, glina, gruz, grunt nieprzesiąkalny i nie było go jak odwodnić. Projekt nie przewidywał tego rodzaju gruntu. Projektanci nie w pełni wywiązali się z obowiązku w zakresie rozpoznania warunków gruntowych. Zacisnęliśmy zęby myśląc, że za chwilę może będzie lepiej i próbowaliśmy iść dalej. Przez trzy miesiące łudziliśmy się, że jakoś będzie można to zrobić, ale ostatecznie okazało się to niemożliwe. Ewidentna była wina biura projektów, któremu to zostało zlecone przez inwestora, czyli przez gminę. Zaprojektowano te prace w taki sposób, taką metodą, którą w tych warunkach geologicznych wybudować całości się nie da. Po prostu.

Nie można było tego przewidzieć na podstawie badań geologicznych?
Dokumentację geologiczną dostaliśmy dopiero po przetargu, mimo że powinniśmy dostać ją przed. Na dodatek okazało się, że ona jest wadliwa. Projekt budowlany, który otrzymaliśmy przed przetargiem, kwalifikował obiekt do pierwszej kategorii geotechnicznej, podczas gdy dokumentacja geologiczna kwalifikowała obiekt do drugiej kategorii geotechnicznej. Mówiąc w skrócie rozpoznanie podłoża gruntowego powinno odbywać się w mniejszych odstępach i powinno zostać wykonanych więcej odwiertów. Wykopy sięgają od półtora metra do pięciu metrów, przy tłoczniach nawet do 6-7 metrów, a dokumentacja opierała się na raptem kilku odwiertach na głębokość półtora do dwóch metrów. Czyli tak naprawdę do całości inwestycji, która ma ponad 2 kilometry, to absolutnie nie wnosiło żadnej sensownej wiedzy o warunkach. To jest podstawowa bolączka i problem na tej budowie.

Czyli jaka powinna być prawidłowa głębokość odwiertów?
Metr poniżej usadowienia rurociągu. Czyli do 6 metrów, jeśli chodzi o rury, a nawet 7-8 tam, gdzie zaplanowano tłocznię. O tym wszystkim rozmawialiśmy, były narady, także z projektantem, z burmistrzem. Od projektanta dostaliśmy nowe rozwiązania, wprowadziliśmy je w życie, ale nie przyniosły efektu. Burmistrz sam przyjeżdżał na miejsce, chodził krążyły, widział, że nic nie idzie.

To był koniec?
A skąd! Jesteśmy zbyt doświadczoną firmą, by się łatwo poddać. Istniejemy od blisko 40 lat, mamy ponad 500 inwestycji w dorobku, czasami wykonywanych w bardzo trudnych warunkach. Zaproponowaliśmy rozwiązania alternatywne. Proszę pamiętać, że ta sytuacja, która powstała, to nie tylko nasz problem z położeniem rur. To jeszcze większy byłby problem na przyszłość, jeśli chodzi o eksploatację. Nawet, gdybyśmy te rury hipotetycznie położyli (czego w rzeczywistości nie dało się zrobić ze względu na występowanie wody w gruncie), nikt by się potem do nich nie dokopał w prosty sposób w razie awarii, czy w razie konieczności doprojektowania następnego przyłącza, czy jakiś innych zdarzeń.

Dlaczego?
Bo, mimo zasypania piaskiem wykopu, woda wraca, i to jeszcze w zwiększonej objętości. Podmiot przeprowadzający konserwację czy naprawy napotkałby na wodę gruntową i nie mógł przeprowadzić jakichkolwiek prac bez stosownego odwodnienia. To problem nie tylko dla doświadczonej firmy, ale również podmiotów takich jak ZGKiM w Torzymiu. To byłoby niemożliwe.

Rozumiem, że wasze rozwiązanie problemu miało kosztować dodatkowe 566 tysięcy netto, o których mówiliśmy na początku?
Jedno z tych rozwiązań – tak. Chodziło o to, by usadowić rury na mniejszej głębokości niż to przewidywał projekt. Do tego potrzeba było dwóch dodatkowych przepompowni. Wszystko przeliczyliśmy i wyszło na to, że potrzebujemy dodatkowych pięćset sześćdziesiąt sześć tysięcy złotych.

To niewiele.
W stosunku do tego, co się dzieje teraz i jakie kwoty padają, to niewiele. Liczyliśmy na to, że burmistrz się zgodzi. To wymagałoby trochę więcej czasu na realizację, bo trzeba byłoby pozmieniać nieco rzeczy związane z samym projektem.

Długo by to zajęło?
W sumie – dodatkowe prace „papierkowe” i ziemne jakiś kilka miesięcy. Czyli mówimy o tym, że w maju, może czerwcu zeszłego roku byłoby już po sprawie. Mieszkańcy Tarnawy Rzepińskiej już od roku mieliby wodę z miejskiego wodociągu i kanalizację.

Dziś brzmi to wręcz rewelacyjnie. Ale jak wiemy, wasz pomysł nie został zrealizowany. Czemu?
Przyjechaliśmy po ostateczną, konkretną informację od burmistrza, a on nas… pożegnał.

Jak to?
Nie chciał rozmawiać. Przedstawiliśmy kosztorysy różnicowe, przedstawiliśmy konkretne rozwiązania ze współrzędnymi, z lokalizacjami. W ciągu wielu rozmów przedstawiliśmy kilka różnych rozwiązań. Pozostawała kwestia wprowadzenia tego formalnie do projektu oraz kwestia rozliczenia tych robót, ale ostatnia narada wyglądała tak, że weszliśmy i… wyszliśmy od razu. Bo nasza wizyta trwała tyle dokładnie tyle, co wejście i wyjście do biura. Usłyszeliśmy „nie” i koniec.

Jak państwo myślicie – czemu tak się stało?
Nie naszą rzeczą jest interpretować zachowanie burmistrza. Ale wydaje nam się, że pomyślał chyba, że wyciągnie telefon, zadzwoni do kogoś innego, rzuci hasło „przyjedź” i będzie po sprawie. Ale ani wtedy, ani teraz to nie było i nie jest możliwe.

Może pan burmistrz błędnie założył, że jako ostatnie ogniwo w procesie inwestycyjnym wykonamy roboty dodatkowe za darmo, bez dodatkowego wynagrodzenia. Trudno mi jednoznacznie powiedzieć. Problem powstał jednak nie po naszej stronie, a po stronie biura projektowego, które wadliwie rozpoznało grunt. Projektant kilka miesięcy przygotowywał projekt i powinien należycie opisać istniejące warunki. Wykonawca jedynie realizuje projekt i to jest jego główne zadanie.

Musiał chyba zdawać sobie sprawę, że za pieniądze, o których mówimy, nikt inny mu tego nie zrobi?
No właśnie chyba sobie z tego sprawy nie zdawał. Na zdrowy rozum wydawało się, że warto usiąść i porozmawiać. Przecież nam też zależało na skończeniu tej inwestycji. Lepiej jest wykonać pracę i mieć spokój niż ciągać się po sądach. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Usłyszeliśmy, że się nie zgadza na nasze rozwiązania i mamy robić to, co w projekcie.

Co tu poszło nie tak jak trzeba?
Trudna sytuacja wynika z układu geologicznego warstw Tarnawy Rzepińskiej. I tu dochodzimy do błędów, które są ewidentne po stronie założeń projektowych. Gdyby badania geologiczne zostały zrobione na głębokość 6-7 metrów i w mniejszych odstępach, to projektanci wiedzieliby, co jest w gruncie i wiedzieliby, że nikt się tam nie dokopie metodami, które zaproponowali. A zaproponowali wykop otwarty. Mówiąc bardzo prosto – koparka kopie, jest odłożona ziemia, ułożona rura i potem zasypana. W tych warunkach na całej długości tak zrobić nie da. Po prostu. To niemożliwe. Nie zdarzyło się nam jeszcze, byśmy jakiejś inwestycji nie dokończyli. W Tarnawie też można było iść do przodu, ale nie tymi metodami, które były założone w projekcie, nie tak jak zostało to w nim opisane. My byliśmy gotowi i mieliśmy umiejętności, sprzęt oraz wystarczającą liczbę ludzi, aby na czas zrealizować inwestycję. Prace postępowały w bardzo dobrym tempie do czasu napotkania na trudne warunki gruntowe. Gdyby problem z gruntem się nie pojawił, skończylibyśmy inwestycję przed czasem.
Zresztą w projekcie było więcej absurdów. Na przykład ziemię, która się do niczego nie nadawała, tylko do wywiezienia, mieliśmy przesiewać i z powrotem pchać do wykopu. To mniej więcej tak, jakby błoto spróbować osuszyć i przesiewać przez sito. Czemu? A żeby było taniej – usłyszeliśmy. Gmina zresztą później uznała konieczność całkowitej wymiany gruntu jako robotę dodatkową. Grunt się po prostu nie nadawał i było to jasne również dla pana burmistrza.

Sami państwo mówicie – różne trudne warunki się zdarzają.
Oczywiście, tylko to świadczy o nienależycie rozpoznanym problemie przez projektantów. Podłoże gruntowe jest jakie jest. Po to robione są badania, aby określić, w jaki sposób zachowa się grunt i jakie ma właściwości. Celem projektu jest właściwe przedstawienie parametrów do realizacji inwestycji. Jeżeli wykonawca trafia na całkowicie odmienny grunt niż planowano, to jest to okoliczność obciążająca gminę jako organizującego postępowanie przetargowe, a nie wykonawcę. W takich sytuacjach konieczna jest zmiana rozwiązań projektowych. Projektant w omawianym przypadku wyraził zresztą zgodę na niezbędne zmiany, przyznając poniekąd wadliwość swoich założeń projektowych w odniesieniu do gruntu. Jedynym blokującym zmiany okazał się pan burmistrz.
Nie zdarzyło nam się jeszcze, aby ktoś w takiej sytuacji podjął decyzję nierozwiązywalną. To nie tylko dla nas szok. Wiele osób, samorządowców, z którymi rozmawiamy, nie rozumie, dlaczego burmistrz tak postąpił. Zwykle, gdy pojawiają się problemy – a mogą się pojawić, trzeba usiąść, porozmawiać i próbować je rozwiązać. W tym wypadku po to, żeby skończyć inwestycję. Według nas – panu burmistrzowi wydawało się, że zadzwoni po kogoś innego, ten ktoś przyjedzie i skończy to, co zaczęliśmy. Ale jak widać, tak to nie działa. Od dwóch lat nic się w Tarnawie nie dzieje. Problem jest i będzie niezależnie od tego, za jak ciężkie pieniądze ten projekt ktoś chciałby na siłę kończyć. Nie warto. Ze względu na specyfikę terenu i gruntu tu należałoby dążyć do jak najpłytszego usadowienia rurociągu, a nie pchania go na siłę głębiej.

Ale w nowych przetargach ogłaszanych ostatnio warunki projektu się nie zmieniły. Choć z tego, co państwo mówicie to absurd.
Warunki, owszem, zostały wreszcie w myśl obowiązujących norm technicznych oraz przepisów bardziej doprecyzowane. Wskazano nareszcie ilości igłofiltrów koniecznych do użycia. Przewidziano wymianę gruntu. Wreszcie zlecono zrobienie nowego projektu geotechnicznego. Nie zmieniono jednak zasadniczego sposobu prowadzenia robót. I to jest problem.

Z uwagi na niemożliwość realizacji inwestycji w sposób określony w pierwotnej dokumentacji oraz ujawnienie rzeczywistego zakresu robót koniecznych do realizacji inwestycji, a tym samym znacznie zwiększonych kosztów inwestycji skutek jest taki, że do dwóch przetargów nikt nie przystąpił, a firma wybrana w trzecim sama ostatecznie zrezygnowała. Szkoda, że cierpią na tym najbardziej sami mieszkańcy Tarnawy.

Wasza firma złożyła pozew do sądu. Podobno została zaproponowana mediacja, ale burmistrz twierdzi, że nie mógł skorzystać z tej możliwości, bo nie jest władny decydować, ile pieniędzy z gminnej kasy przeznaczyć na ewentualną ugodę.
Ale przecież propozycja mediacji nie zakładała, o czym będziemy rozmawiać! Wpłynął pozew do sądu. Sędzia przeczytał i zaproponował – spróbujcie się dogadać. My się zgodziliśmy od razu. Pan burmistrz jednak odmówił. Rozmawialibyśmy o inwestycji. Mediacja polega na tym, że dwie strony chcą rozmawiać. Tu jedna strona nie chciała.

O co będziecie się procesować?
Gmina nie zapłaciła nam za część kosztów, jakie ponieśliśmy – przecież większość inwestycji jest już zrobiona. Będziemy się procesować o te niezapłacone pieniądze i utracony zysk. Kwota sporu to około 1,2 miliona złotych plus odsetki oczywiście, które będą dwucyfrowe. Do tego dochodzą koszty zrealizowanych niezbędnych kosztów dodatkowych związanych z wymianą gruntu oraz ponadprogramowym odwodnieniem gruntu.

Tarnawa Rzepińska o kanalizacji i wodociągu może zapomnieć?
Jeżeli nie zostanie zmieniony projekt, myślę, że nikt nie będzie w stanie zrealizować inwestycji. Światełko w tunelu pojawia się, jeżeli przyjmie się jedno z rozwiązań alternatywnych, pozwalających pod kątem technicznym na realizację tej inwestycji.

Rozmawiał Marcin Kalita